ďťż
Wštki |
[TES] Zbiór legend Tamriel
Carac - Pią 08.06.2007, 21:50:49 " />Witam Nie wiem czy mi się tylko zdaje, ale chyba nie ma tu jeszcze żadnego tematu poświęconego opowiadaniom. Myślę, że czas jakiś założyć. A nawet jeśli jakiś już jest to można ten usunąć i przekopiować ewentualne opowiadania do jakiegoś ogólnego działu, co nie? Jakby co to z góry przepraszam. Chciałbym, aby forumowicze zamieszczali tu swoje opowiadania TYLKO w realiach wspaniałej serii The Elder Scrolls... Oczywiście może pisać je każdy, kto tylko ma dobry pomysł. Nie muszą one być jakieś superwspaniałe. A o to moje najlepsze opowiadanie, którego jakoś nie chciało mi się nigdy dokończyć, ale może jeszcze kiedyś to zrobię (tydzień, dwa). Złoty Łuk cz. 1 Klathir siedział zapatrzony w ogień. Miejsce w którym się znajdował na pewno niezbyt mu odpowiadało. Musiał się spieszyć na pewne spotkanie i powiedzieć o czymś niezwykle ważnym dla jego nowego przyjaciela z Legionów. Ale o tym później najpierw wróćmy do korzeni owej historii jak i bohatera. Leśny Elf, o którym mowa, wychował się w Puszczy Valen, gdzie jak każdy porządny bosmerski młodzieniec uczył się strzelać z łuku, tropić zwierzynę, jak również poznawać jej język. Gdy osiągnął już wiek 47 lat (co jest niewiele dla elfa) był już w pełni rozwiniętym i dobrze wyszkolonym wojownikiem swojego plemienia. Był stosunkowo wysoki (oczywiście jak na Leśnego Elfa), miał ciemnobrązowe włosy splecione w wschodnią fryzurę zwaną Węzłem Łotrzyka. Mimo wielkiego oddania dla swego plemienia zawsze był łatwowierny i wierzył ludziom, którym ufać nie powinien. Ale to niedługo miało się zmienić... - Klathir! Co robisz? Przecież miałeś strzelać do ptaka, a nie do kreta! - powiedziała zdenerwowana pani Vergil - Przecież jesteś łowcą, a nie górnikiem! - Tak, wiem proszę pani. - powiedział znużony Klathir - Ale niewiele brakowało. - Niewiele?! Jeśli dalej tak będzie ci to wychodzić to nie trafisz go nawet gdyby siedział w bezruchu i był 100 metrów od ciebie! - Czy nie sądzi pani, że te nasze treningi do niczego nie prowadzą? Czuję, że pani mnie trochę nie docenia. W końcu on nie był tak blisko i leciał niedaleko od słońca, a jak mówiłem naprawdę niewiele brakowało. - Bezczelny gówniarzu, jak śmiesz wątpić w moje zdolności nauczania! To ty jesteś do niczego! - warknęła rozpalona do czerwoności staruszka. - Ale ja nic... - Precz z moich oczu!!!- wrzasnęła pani Vergil, nie dając dokończyć Klathirowi. Klathir już trochę przyzwyczajony, zeskoczył z balkonu niewielkiej, nadrzewnej chatki należącej do jego starej "dobrej" nauczycielki. Ostatnio szukał w życiu czegoś nowego, czuł, że został stworzony do wielkich rzeczy. Nie wiedział, że wkrótce będzie tego żałował... Postanowił pójść do małego jeziorka leżącego nieopodal jego wioski. Nie wiedział, że za nim poszedł ktoś jeszcze... - Dlaczego nikt mnie niedocenia? - Powiedział Klathir siadając przy jeziorku i nabierając wody w dłonie. - Do'Kirras widzi, że Bosmer nie ma zbyt łatwego życia. Do'Kirras obserwował Leśnego Elfa od kilku dni. - powiedział wysoki Khajiit odziany w skórzaną zbroję, z przepaską na głowie zamiast hełmu. - Co?! Kto ci pozwolił... czego ode mnie chcesz?! - zapytał przestraszony Leśny Elf. - Bosmer nie musi się obawiać. Do'Kirras jest tylko kupcem. Szuka kogoś odpowiedniego do niebezpiecznego zadania. Klathir patrzył na Khajiita, ukrywając podekscytowanie. W jego wiosce nic nigdy się ciekawego nie działo. - Czego chcesz? - powiedział. - Do'Kirras musi odzyskać pewien kielich. Nieważny, tylko pamiątka. Krewniak Do'Kirrasa zgubił go dawno temu. Niestety brat Do'Kirrasa to poszukiwacz przygód, i zgubił go w pewnej niebezpiecznej jaskini. Niebezpieczne istoty niedawno tam wróciły. Niestety brat Do'Kirrasa wyjechał na wyprawę do Wysokiej Skały. Czy interesowało by cię odzyskanie go, dobrze zapłacę. Klathir zastanawiał się przez chwilę. Myślał o swoich obietnicach obrony wioski w razie jakiegoś niebezpieczeństwa podczas wyprawy reszty wojowników plemienia... "Na daleką północ, do wielkich miast. Chcą tam zarobić pieniądze wykonując jakieś zadanie dla jakiegoś... hrabiego... czy coś... i kupić za te pieniądze potrzebne nam drewno". Jak również o swoich marzeniach o jakiejś przygodzie. W końcu się zdecydował... - Nie! Nie mogę zostawić wioski na pastwę losu. – Krzyknął Klathir ku niezadowoleniu Do'Kirrasa. - Jestem jedynym wojownikiem, który pozostał na czas wyprawy reszty. Obiecałem, że nie opuszczę wioski do czasu ich powrotu. - Na pewno? - Powiedział Khajit, marszcząc brwi. Wyglądał na niezadowolonego, ale dość spokojnego, tak jakby domyślał się, że Leśny Elf odpowie w ten sposób. - Tak. W innych okolicznościach chętnie przyjąłbym to zadanie, ale teraz złamałbym obietnicę. - Hmm. Do'Kirras uważa, że Bosmer nie przemyślał tego dokładnie. Do'Kirras postara się o inne okoliczności. Do'Kirras po ponownym przedstawieniu oferty da merowi dzień na rozważania. - Warknął kotoczłek i wbiegł w zarośla. Klathir znowu rozmyślał, kąpiąc się w jeziorku: "Czy aby podjęłem słuszną decyzję? W końcu co mogłoby się stać z całą wioską przez jeden, jedyny dzień? I o co mu chodziło z tymi "innymi okolicznościami"? A co mi tam pożyjemy - zobaczymy, a teraz muszę się porządnie umyć, w końcu to pierwsza kąpiel od miesiąca." Potem poszedł do swojego domku, koło jedynej gospody w wiosce, pomyślał jeszcze chwię i zasnął na swoim wiernym hamaku. Na następny dzień obudziły go krzyki: - Klathir! Gdzie ty się podziewasz! Miałeś być u mnie punkt siódma na ćwiczeniach. Mimo iż krzyki dobiegały z drugiego końca miasta, doskonale wiedział, kto je wydaje. - Oczywiście. Pani Vergil, jak zwykle obudziła całą wioskę i jak zwykle wszyscy będą czepiać się mnie. Wzdechnął, wstał i wyszedł na jeden z mostów prowadzący w stronę chatki pani Vergil. Dziś nikt się go nie czepiał, wręcz przeciwnie krzyczeli przez okna swoich domów: "Powodzenia!", albo "Wyrazy współczucia" lub podobne teksty. "Zdaję się, że wszyscy się już przyzwyczaili i zaczęli mnie żałować." - Pomyślał z uśmiechem. Po codziennym "zwyczajnym", trzygodzinnym treningu, którego opisu tu oszczędzę , udał się do gospody by zjeść obiad (śniadanie od czasu, kiedy zaczęła go uczyć pani Vergil, było dlań czymś obcym). Tam jak zwykle przywitał się ze swoją przyjaciółką Eastin, barmanką i właścicielką lokalu. - Cześć. Niezły dziś ruch w interesie, co? Widzę trzech obcych. - Powiedział Klathir siadając przy barze. - To prawda. Zwykle żadko kto tu przyjeżdża, a jak już, to pojedyńcza osoba, przejazdem, a ci są tu od trzech dni i piją tylę, że niedługo zabraknie mi trunków. - Od trzech dni? Jak to możliwe, że wcześniej ich tu nie widziałem? - Jeden z nich mówił, że cię zna. - Szepnęła barmanka wskazując na Khajita, siedzącego przystole z dwoma śpiącymi osobami. - Mówił, że ma do ciebie sprawę. Klathir przyjżał się obcym, zauważył, że Khajit to w istocie jego nowy znajomy Do'Kirras. - Dzięki, zamawiam to co zwyklę, przynieś do tamtego stolika. - Powiedział kładąc na barze pięć sztuk złota i wskazując stolik przy którym siedzieli obcy. - Idę do nich. Gdy się do nich zbliżał od razu uderzył go silny zapach alkocholu. Zaczynał żałować, że kazał Eastin przynieść tam jedzenie. Khajit ucieszył się gdy go zobaczył i od razu mocno szturchnął obie postacie dzielące z nim stolik. - Zbudzić się, gamonie! Mamy gościa. - Czo? Czo żmowu? - Mruknął gruby Ork z głupim wyrazem twarzy siedzący w pełnej żelaznej zbroi. - Dał mam szpać... - To na niego czekaliśmy? - Zapytał dziwny elf z czerwonymi oczami i szaro-czarną skórą, odziany w niebieską szatę. - Do'Kirras mówił wam, że przyjdzie. - Powiedział Khajit ponownie szturchając Orka. - Niech Bosmer usiądzie, mamy sprawę do omówienia. Ork ostatkiem sił wyczołgał się z krzesła, żeby zasnąc pod ścianą. - Masz miejsce, porozmawiamy. - O czym chcecie porozmawiać? - Zapytał nieco przestraszony Klathir - Czy chodzi o te "inne okoliczności". - Tak. Leśny Elf jest domyślny. Dobrze. Bardzo dobrze. Do'Kirras wie, że wybrał właściwą osobę. - A więc o co chodzi? - Widzisz przyjaciół Do'Kirrasa? Są bardzo zaufanymi doradcami i ochroniarzami Do'Kirrasa. - Khajit przez ramię rzucił kielich trafiając Orka w głowę, a ten nadal spał. - Gugash z odległej miastowej, ZAUFANEJ Gildii Wojowników będzie wraz z Do'Kirrasem chronił wioskę przed jakimiś niebezpieczeństwami, na przykład bandyckimi centaurami grasującymi w okolicy. A Reneras - Przeciągał Khajit wskazując ukłaniającego się ciemnoskórego elfa. - Pomoże Bosmerowi zbadać niebezpieczną jaskinię. - Ale jaką mam gwarancję, że to wy nie jesteście niebezpieczni i to przed wami należy chronić wioski? - Bosmer nie musi ufać Khajitowi, ale może ufać gildią. - Powiedział uśmiechając się Do'Kirras. Klathir myślał przez chwilę o tych gildiach, jego ojciec opowiadał, że są godne zaufania i można im powierzyć wszystko. Jego rozmyślania przerwała Eastin przynosząca obiad: - Proszę, mięso z centaura, oraz kufel Jaggi - Powiedziała elfka kładąc jedzenie na stół. - A panom coś podać? Nagle obudził się Ork. - Jagga, duwwo Jaggi! - Krzyknął, po czym znów zasnął. - Nie, nic. Dziękujemy. - powiedział ciemny elf. - Dobrze, jak będziecie czegoś potrzebować, jestem przy barze. Przez chwilę panowała cisza. Ale chwilę później Leśny Elf zapytał... - Nie rozumiem, po co ja ci jestem potrzebny? Przecież masz już wojowników. – Stwierdził i ze skrzywieniem na twarzy obrócił się w stronę śpiącego Orka. - Bo Do’Kirras potrzebuje doświadczonego łucznika do obejścia ostatniej pułapki w jaskini. – Powiedział, wciskając dziwną, czerwoną strzałę do ręki Bosmera. – Proszę, jeśli Bosmer się zdecyduje będzie musiał nią trafić w pewną linę. - Ale dlaczego ja? Przecież jest wielu innych doświadczonych łuczników którzy mogą ci pomóc. Poza tym jeśli dobrze pamiętam twój brat zgubił ten cały kielich. Skąd tam pułapka? - Bo niebezpieczne istoty, które tam wróciły, to wstrętne, małe, wredne pokurcze. - Wtrącił ciemny elf – Czyli gobliny. One uwielbiają zastawiać pułapki. - No dobrze, ale dlaczego ja? - O pułapce Do’Kirras dowiedział się niedawno. A Klathir jest jedynym łucznikiem w okolicy. Czy Bosmer już wszystko rozumie? – Powiedział zniecierpliwiony Khajit. - Tak, rozumiem. Twoje argumenty do mnie trafiają. Zgadzam się na wyprawę. - Dobrze. Bardzo dobrze. – Wymruczał uśmiechnięty Khajit. Po czym wyjął z torby leżącej koło niego mapę Puszczy Valen i Elsweyr z zaznaczoną jaskinią, jeden dzień drogi na północ od wioski. Oraz dziwną buteleczkę – Proszę, niech Bosmer weźmie te przedmioty. Przydadzą mu się. Reneras! Ruszasz wraz z naszym nowym przyjacielem natychmiast. Do'Kirras z Gugashem popilnują wioski. Dalsze przygotowania do wyprawy nie trwały długo. Wieczorem Klathir i Reneras wyruszyli w drogę. Podróż między nieziemsko wysokimi drzewami Puszczy Valen przebiegała im bez większych problemów. Spotkali na swojej drodzę tylko jednego dzika, którego Reneras szybko ubił w sposób niezwykły dla Klathira. Niedługo później w milczeniu rozpalili ognisko, aby upiec świerzo upolowaną zwierzynę. Gdy już ciemny elf miał odciąć kawałek dzika swoim srebrnym, dziwnie połyskującym sztyletem, Klathir powiedział: - Nie miałem odwagi wcześniej się zapytać, ale teraz się przemogłem. Co i jak zrobiłeś temu dzikowi, wcześniej takie sztuczki widziałem tylko u naszego szamana. Nie pasujesz do profilu Gildii Wojowników. - Nie rozumiem. Szef nic ci nie powiedział? - Zdziwił się ciemny elf. - Nie! I prawdę mówiąc, jeszcze nigdy nie miałem okazji spotkać kogoś o tak dziwnych oczach i karnacji. - Ciągnął dalej Bosmer. - Ha! Bez obrazy, ale nie posiadasz zbyt dużej wiedzy o świecie, co? Ale odpowiem na twoje pytania. Jestem magiem i należę do Gildi Magów, a nie wojowników. Takie sztuczki to dla nas norma, ale twój szaman pewnie ci wpajał, że ogień na usługi pochodzi od bogów, hm? Ha ha ha ha! Śmieszną macie kulturę tu, w Puszczy Valen. Bardzo zacofaną. Lepiej by dla ciebie było, żebyś się przeniósł do jakiegoś większego miasta, na przykład Silvenar. Hmm, tak. Lepiej... - Powiedział ciemny elf, po czym przerwał i pogrążył się w myślach. Dopiero po chwili Klathir powiedział: - Ale nie odpowiedziałeś mi jeszcze na drugie pytanie. Jakiej jesteś rasy i skąd ona pochodzi? Czy to daleko? - Hmm? A tak. Musisz mi wybaczyć, zastanawiałem się nad czymś. Otóż jestem Dunmerem, ludzie przeważnie nazywają nas Mrocznymi Elfami. Pochodzimy w większości z Morrowind. Krainy leżącej bardzo daleko na północny-wschód. Acz znajdziesz nas również w innych prowincjach. - W innych prowincjach? Ile ich jest? Jakie rasy tam mieszkają? - Cóż... I tak duży czas nocy spędzili na rozmowie przy posiłku. Z początku Dunmer opowiadał Klathirowi o rasach i prowincjach oraz ich historiach ze zrezygnowaniem. Ale niedługo później Bosmer zaczął opowiadać interesujące dla Mrocznego Elfa - badacza legendy swojego plemienia, jak również wyjaśniał różne fascynujące aspekty natury Leśnych Elfów. Tak Klathir zawarł nową przyjaźń. Jednak mimo błagań Renerasa, nie chciał mu wyjaśnić natury Dzikiego Łowu. Niedługo później zjedli całego dzika i poszli spać. Po jakichś 4-5 godzinach snu, rankiem kontynuowali podróż, aż do swojego celu - jaskini w której był ukryty kielich, którego szukali. Jednak przed wejściem stały trzy gobliny, o dość srogiej posturze, uzbrojone w topory. Dwaj merowie obserwowali je z zarośli. - Jakieś pomysły? - Mruknął zrezygnowany Dunmer. - Atakujemy. - Stwierdził Klathir. - Miałem na myśli mniej... bezpośrednie metody. - Nie rozumiem. - Ech... Nie ważne. - Westchnął Reneras. - Myślę, że powinniśmy się rozdzielić. Wejdź na to drzewo, a ja zaatakuję z tych zarośli. Gdy zobaczysz światło w tych zaroślach zestrzel tego po środku, a ja ruszę do ataku. - D-dobrze. Ale nie rozumiem jaki to ma... - Jak już powiedziałem, nieważne. -Powiedział Mroczny Elf, nie dając dokończyć Bosmerowi. A więc Klathir wespnął się na drzewo, a Reneras zaczaił w zaroślach. Gdy tylko światło wydobyło się z rąk Renerasa, Bosmer strzelił z niebywałą precyzją w oko największego z potworów. Ogromny goblin padł... Potężna kula ognia wydobyła się z krzaków wypalając ciało wroga stojącego najbliżej, aż do kości. Dunmer wyskoczył z zarośli wyciągając sztylet, a Klathir napiął łuk ze strzałą. W jednym momencie strzała i sztylet wbiły się w ciało ostatniego, biednego, zdezorientowanego potwora. Bosmer zszedł z drzewa, a Reneras podszedł do zwłok ostatniego goblina i wyjął z nich swój sztylet. Otarł go małą szmatką z krwi. W miejscu w które się wbiło ostrze Mrocznego Elfa wciąż się paliło dość skąpe odzienie potwora. Leśny Elf podszedł do Dunmera i zapytał: - Co mu się stało? - Ech... Nieważne. - Ponownie powiedział zażenowany Dunmer. - Nigdy nie widziałem jeszcze takiej bitwy. Wykorzystałeś tu znany mi efekt zaskoczenia... Ale w inny sposób. - Strategia... Ale dość by tłumaczyć. Ruszamy. Podróż przez jaskinię ciągnęła się nielicznymi starciami z pojedyńczymi członkami, jak się okazało osłabionego przez centaury, goblińskiego plemienia. Ciała centaurów i goblinów walały się wszędzie. Przy jednym z tych pierwszych Klathir znalazł piękny, antyczny Ayleidzki jak mu powiedział Reneras, łuk i strzały ze srebrnymi grotami. Napotkali kilka pułapek, ale dzięki swej rozległej wiedzy o pułapkach zarówno u Bosmera jak i u Dunmera łatwo je rozbroili. Wreszcie dotarli do końca jaskini... Weszli do bardzo dużej groty. Zobaczyli tam cienką, silnie świecącą na niebiesko, krótki odcinek linki, wysoko na prawej ścianie w grocie i dość nietypowego goblina. Miał na sobie dziwną, czerwoną szatę, w rękach laskę z głową innego goblina nabitą nań, a na głowie dziwny, drewniany jak się zdaje, hełm z rogami. Wokół niego leżały spopielone ciała pięciu centaurów i jednego goblina. To ostatnie wciąż się paliło. Klathir i Reneras obserwowali stwora, jak coś mruczał nad płonącym ciałem. Dunmer spokojnie wpatrywał się w goblina, ale Bosmer był bardzo przestraszony. "Po co mi była ta cała przygoda, mogłem przecież teraz być teraz na treningu u pani Vergil. Spokojny i bezpieczny od wszystkich obrzydliwych goblinów tego świata." Pomyślał i zrobił krok w tył. Niestety kopnął piętą w dość duży kamyk i potwór momentalnie się odwrócił. Gdy dwaj merowie sięgali po broń, stwór zrobił coś bardzo nieoczekiwanego... - Odejdźcie stąd, głupcy! - Krzyknął goblin (tak, tak goblin). - C-co? Ty mówisz! Jak to możliwe!? - Powiedział zdziwiony Mroczny Elf. - Co widzisz w tym takiego dziwnego? - Zapytał Klathir, odwracając się w stronę Renerasa. - Ni... A zresztą. - Wzdechnął Reneras - Wynoś się, a darujemy ci życie! - Podpisaliście na siebie wyrok. - Mruknął goblin. Po czym wbił swoją laskę w ziemię i przyłożył ręce do głowy umieszczonej na niej. Zaczął mówić coś w nieznanym dla Dunmera języku. - O nie... Uciekajmy stąd! - Krzyknął Bosmer. - Co? Co on mówi? Zanim Reneras uzyskał odpowiedź potężny ogień pochłonął całą grotę w jaskini nie dotykając tylko goblina. Bosmer zdążył tylko zobaczyć dziwną, fioletową falę idącą w stronę szamana, po czym stracił przytomność. Gdy się obudził nie było już Dunmera w jaskini. Nie było również również liny zaczepionej wtedy na ścianie. Zaś goblin wciąż stał z położonymi na lasce rękami. Jednak teraz był cały pokryty lodem. Gdy Klathir wstawał chwiejąc się, spadła z jego ubrania czerwona strzała, którą mu dał Do'Kirras, z przyczepioną doń karteczką. Całe szczęście, że pani Vergil uczyła go również czytać. Treść zapisana na kartce brzmi: Drogi Klathirze! Jak być może się domyślasz, nie była jednak nam potrzebna Twoja pomoc. Wygląda na to, że goblin zużył całą swoją (i kostura) moc, aby spróbować nas zgładzić, topiąc przy tym linę. Całe szczęście, że uczyli mnie w Rodzie Telvanni jak radzić sobie z taką magią. Pamiętasz? Opowiadałem ci o nim tamtej nocy, gdy jedliśmy razem dzika. Widzisz, polubiłem Cię, a więc postanowiłem, że możesz jeszcze żyć. Jak się obudzisz powinien minąć dzień lub dwa, więc my będziemy już daleko. I całe szczęście (i dla Ciebie i dla mnie), bo gdyby szef dowiedział się, że Cię oszczędziłem miałbym sporo kłoptów. Mówiłem, że dobrze byś zrobił przeprowadzając się do Silvenar, radzę Ci - zrób to teraz. Zostawiam Tobie Płonącą Strzałę, zrób z niej kiedyś dobry użytek. To na prawdę potężna broń. P.S. Nigdy nie należałem do Gildii Magów, a Gugash jest zwykłym bandytą. Drobna rada - nie ufaj ludziom, którzy nie mają dowodów na poparcie swoich racji. Twój oddany, Reneras Tilveran Przez dłuższą chwilę nasz bohater nie wierzył w to co czytał. Gdy przeczytał to pierwszy raz przecierał oczy, a po kilkukrotnym przeczytaniu wątpił, czy na prawdę potrafi czytać. Jednak wszystko się zgadza. W głazie na którym stał goblin widać teraz otwarte, kamienne dzwiczki i komorę w środku. To tam leżał pewnie kiedyś kielich, którego szukali (być może nawet nie kielich). Przez chwilę rozmyślał nad całą sytułacją. Po chwili jednak przypomniał sobie, że Do'Kirras z Orkiem pilnowali wioski. Mogli skrzywdzić jej mieszkańców! Klathir szybko wybiegł z jaskini ściskając w ręku strzałe i kartkę. Ze łzami w oczach myślał: "Co ja zrobiłem? Co ja zrobiłem!!!???" Gdy wyszedł z jaskini okazało sie, że już jest ranek, nie wiadomo czy kolejnego dnia, czy jeszcze później. Podróż do wioski nie trwała długo ponieważ skrucił ją sobie biegnąc przez korony drzew. Na miejscu zastał straszny widok. Cała wioska spalona, a mieszkańcy zabici. Gdy przeszukiwał domy z nadzieją znalezienia kogoś żywego, znalazł wykrwawiającą się, ale jeszcze żywą panią Vergil w jej chatce. Gdy do niej podszedł zdążyła powiedzieć tylko: - Zabrali go. Zabrali łuk... I umarła. Bosmer wybuchnął płaczem. Płakał tak przez jakieś pół godziny, przy tym krzycząc w niebogłosy. Potem siedziąc w szoku, koło ciała pani Vergil, rozmyślał o co jej chodziło z tym łukiem. Po całonocnym wpatrywaniu się w jeden punkt, następnego ranka, postanowił wyruszyć do wielkich miast w poszukiwaniu wojowników i wojowniczek plemienia. Do Skingradu... "Czy mi wybaczą? Nie! Na pewno nie! Nawet nie mam prawa o to prosić! Co ja zrobiłem?! Co ja zrobiłem…" Z tymi myślami Klathir wyruszył na daleką północ, do ludzkiego miasta Skingradu. Postanowił podróżować drogą prostą, przez Arenthie - duże miasto położone jeszcze w Puszczy Valen, niedaleko na południe od Skingradu. Miało wielką placówką handlową. Był tam kiedyś z panią Vergil. "Biedna pani Vergil. Gdyby nie ona nawet nie potrafiłbym dobrze napiąć łuku. Zawdzięczam jej tak wiele, bez niej nie umiałbym czytać. A teraz ją zawiodłem. Ją i wszystkich innych..." Tą myślą zadręczał się bohater tej historii, gdy przypomniał sobie swoją ostatnią wizytę w Arenthi. W całym swoim życiu nie miał wiele kontaktów z cywilizacją. Jedynym miejscem w którym kogoś obcego spotykał była mała gospoda prowadzona przez Eastin. "Eastin, dlaczego ona? Nigdy nikogo nie skrzywdziła. Dla wszystkich była miła i przyjazna. Ten pomysł z lokalem w wiosce budził kontrowersje, ale w końcu postawiła na swoim. Ściągała ze wsząd kupców i łowców skarbów. Dzięki niej byliśmy najbogatszym plemieniem w okolicy. A teraz już jej nie ma, ani gospody, ani wioski..." Wieczorem, przy małym strumieniu postanowił rozbić obóz. Zostały mu jeszcze dwa dni drogi do Arenthi. Czuł się już tym wszystkim bardzo zmęczony, jednak miał problem z zaśnięciem. Wciąż dręczyło go ostatnie zdanie z życia pani Vergil - "Zabrali łuk." - Wciąż nie za bardzo rozumiał o co chodzi, o jaki łuk chodzi. Ale teraz nie było na to czasu. Musiał się wyspać przed jutrzejszą wędrówką... Obudził go mocny kopniak w żebro. Zwinął się z bólu i usłyszał gruby głos: - Wstawaj psie! Zobaczył już w dziennym świetle, niskiego, drobnie (jak na tę rasę) zbudowanego Orka, odzianego w futrzaną zbroje. - Głupi elfie, nie mamy czasu. Go... A zresztą, nie musisz wiedzieć dlaczego. - Kretynie! Bierz go na plecy i idziemy. Chyba nie jest dla ciebie z ciężki, co? - Poprawił go stojący obok w kompletnej stalowej zbroi Nord. Miał na plecach potężny, z tego co dowiedział się Bosmer od pani Vergil o broniach - krasnoludzki topór. - Ale to długo trwa. Pozwólcie, że ja go dobudzę. - Mruknął Altmer noszący na sobie zwykłą, czarną koszulę i długie jasnobrązowe spodnie. Klathir zobaczył jak jego dłonie zaczynają robić się czerwone... - Nie! Proszę! Już wstaję! - Krzyknął jak najprędzej, aby Wysoki Elf nie dokończył czaru. - Widzicie? To zawsze skutkuje. - Rzekł z uśmiechem czarodziej, unosząc swoje ręce do góry gdzie wystrzelił z jego rąk mały płomyk. - Nie ma czasu! Chodź! - Powiedział zniecierpliwiony człowiek. Jak mu kazali, tak zrobił. Nie miał teraz zbytniej ochoty na negocjacje. Szli na północ jeszcze przez pół godziny w ciszy, gdy nagle strzała przebiła serce Orka. Odwrócił się tylko do Norda wyciągającego już topór i padł na ziemię. Z za drzew wyszło pięciu Legionistów Cesarskich. Jeden z nich krzyknął: - Stójcie! Oddajcie wszystkie zrabowane przedmioty i pójdźcie z nami, a nie stanie się wam krzywda! Chyba, że wolicie skończyć jak ten Ork, hę?! - Ehh... Na Shora! Dobra! - Warknął głośno Nord, rzucając swój topór na ziemię. - Nigdy! - Krzyknął Altmer, podniósł rękę i zniknął. - A niech go cholera! To wszystko przez niego! - Wrzasnął zrozpaczony bandyta. - Khogar Wietrzny Cios. Dobrze cię znowu widzieć. - Powiedział uśmiechnięty legionista, który sądząc po zbroi i hełmie, był jakimś oficerem. - Nikogo już nie sprzedaż. - Zamknij się i mnie skuj...- Mruknął zrezygnowany Khogar. Klathir przez pewien czas nie za bardzo rozumiał co się dzieje. Nie za bardzo go to też obchodziło. Gdy legioniści rozkuli jego własne kajdany, wziął tylko swój łuk z ciała Orka i już chciał ruszać dalej. Jenak kapitan straży go zatrzymał... - Dokąd idziesz przyjacielu? Nie interesuje cię co to za ludzie? - Nic mnie już nie obchodzi, co nie dotyczy spraw mojego wymierającego plemienia. - Odpowiedział Bosmer. - Wymierającego? O czym ty mówisz? - Cóż... - Klathir po prostu musiał się wygadać. Opowiedział mu o spaleniu wioski, o Do'Kirrasie (o ile się tak naprawdę nazywa), Gugashu i Renerasie. Gdy wspomniał o tym ostatnim kapitan straży mu przerwał... - Co? Reneras? Reneras Tilveran? - Tak. Zdaje się, że właśnie tak się nazywał... - On należy do tego samego gangu, co ci tutaj. Właściwie to jest jednym z jego szefów. - Co?! A co te gnojki tu robią?!!! - Są przemytnikami. Między innymi niewolników na Summerset. Wtedy Klathir się zorientował, że nie widział wszystkich ciał (w tym Eastin) w wiosce. Szukał tylko tych co żyją, nie za bardzo myślał wtedy o oglądaniu trupów. "Może niektórzy jeszcze żyją?" - Pomyślał. Kapitan opowiadał jeszcze przez dłuższy czas o wzmożonej aktywności łowców niewolników na tych terenach. Podczas ich rozmowy się przedstawił, nazywa się Venirius Horectus i jest kapitanem leśników cesarskich w północnych rejonach Puszczy Valen. Obaj myśliwi bardzo się polubili i na pożegnanie kapitan postanowił dać mu jescze 50 sztuk złota i powiedzieć mu, gdzie mieszka: - Silvenar, Dzielnica Cesarska, dom numer 11. Odwiedź mnie tam jeszcze kiedyś. - Zapewniam pana, kapitanie, że kiedy tylko będę w tamtej okolicy na pewno pana odwiedzę. - No cóż, nie będę cię dłużej zatrzymywał. Do zobaczenia. - Żegnam. Po tej przygodzie Klathir postanowił dowiedzieć się więcej o tych przemytnikach. Dwa dni później, wieczorem, był już u bram Arenthi... Zatrzymał go rodak ubrany cały w kościaną zbroję, zanim stał drugi Bosmer, niemal wyglądający tak samo, jak ten pierwszy. - Czego tu?! - Zapytał. - Jestem jednym z niedobitków jednego z większych plemion na południe stąd. - Odpowiadał Klathir - Pochodzisz z plemion? Niew... Zaraz, niedobitków? - Taa... Niemal cała ludność mojego plemienia została pozabijana i porwana przez tutejszych łowców niewolników. Jedynie grupka naszych wojowników przeżyła będąc gdzieś w Skingradzie. No i oczywiście ja. Szukam tu azylu. - Naprawdę? A gdzieś był jak wyżynali twoje plemię? Uciekłeś, co? Nie ma tu dla takich miejsca. Klathir już sięgał po swój sztylet, za tę obelgę. Ale po chwili przypomniał sobie, że tu nie obowiązuje prawo plemienne. "Co za chore miejsce" - Pomyślał - "Nie mogę go nawet ukarać za tę bezczelność. Przeklęte, ludzkie prawo." Zaniechał więc swojego czynu i odpowiedział strażnikowi: - Byłem na... polowaniu. Tak, na polowaniu. - Tak, jasne. Od razu po tobie widać, że masz poczucie winy. A u was, ucieczka to największa "wina". Klathir stał przed bramą jeszcze przez jakieś dziesięć minut. Rozmyślał jak przekonać strażników, którzy tylko uśmiechali się złowieszczo. Wreszcie przypomniał sobie słowa swojego nowego przyjaciela - kapitana Veniriusa. "Pamiętaj, w kulturze Cesarstwa pieniądz załatwi praktycznie każdą sprawę. Od zwykłego handlu, poprzez łapówki, aż po płatne morderstwa. A Arenthia jest baaardzo "ucesarskowana", najbardziej z miast tej całej Puszczy Valen, to pewnie przez tak bliską granicę z Cyrodiil." Podszedł do strażnika i powiedział: - Podaj sumę. - Sumę? Próbujesz nas przekupić?! Po chwili zastanowienia Klathir odpowiedział: - A i owszem. To ile to będzie? - Po czym sięgnął do sakwy podarowanej mu przez Veniriusa. Modlił się do Y'ffre, by poprosili mniej niż 50 sztuk złota - Aaaa... niech będzie. 40 septimów i możesz przejść. Gdy dawał pieniądze strażnikom, po 20 na głowę, myślał o tym co może kupić za 10 septimów. Jak wszedł na ulice miasta widok był niesamowity dla dzikiego, Leśnego Elfa, który po raz drugi w życiu widzi większe miasto. Wszędzie były w harmonijnym wręcz chaosie ułożone domy, typowe dla architektury Puszczy Valen, czyli zbudowane w środku ogromnych niekiedy nawet kilkunasto metrowych pączków kwiatów. Pośród nich były jescze domy typowe dla architektóry Cesarstwa. Oczywiście drewno z którego niektóre były zbudowane pochodziło z Cyrodiil, gdyż niszczenie drzew w Puszczy Valen byłoby wielkim świętokradctwem. Gdy tak wędrował wśród tłumnych uliczek tego ogromnego miasta, dostrzegał wiele ras, które wcześniej widywał tylko sporadycznie. Wśród nich grupa barbarzyńskich centaurów, których donośny głos przekrzykiwał gwar tłumu, wydając gulgotliwe dźwięki. Gdy dotarł na rynek widział wiele Imga (wielkich, inteligentnych małp, występujących jedynie na terenach Puszczy Valen). Łaziły w tę i we wtę za przechodzącymi Wysokimi Elfami, naśladując ich wyniosły sposób poruszania się i mówiąc dokładnie to samo co Altmerowie za którymi chodziły. Same Wysokie Elfy musiały być już do tego przyzwyczajone, ale dla naszego Bosmera była to absolutna nowość. Wyraźnie poprawił mu się nastrój gdy patrzył na małpy wystrojone w same niedołężnie uszyte peleryny, chodzące z zamkniętymi oczami, głową podniesioną do góry i nieco wysuniętą klatką piersiową. Zwłaszcza jak dwie małpy-mężczyźni odgrywali sceny oświadczyn używając przy tym tych samych imion co Altmerowie, których naśladowali. Po chwilowej rozrywce w postaci licznych przedstawień małp, postanowił dowiedzieć się czegoś o tych przemytnikach. Nie wiedział tylko jak... CDN To jest moje najlepsze (i najdłuuuuższe) opowiadanko, pisane przez Was mogą być nawet bardzo krótkie. Jak już pisałem liczy się pomysł i chęci. Pozdrawiam i życzę dużo weny twórczej Lisek - Czw 23.08.2007, 08:02:07 " />Super opowiadanie będzie ciąg dalszy ??? Naprawde bardzo fajne i świetnie się je czta |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |