ďťż
 
 
 
 

Wštki


Tfurczość Oricka



Orick - Śro 19.07.2006, 20:02:34
" />Pesymistyczna Bajka z Morałem – Oto, co się dzieje z moim mózgiem, gdy przedawkuję Moniczkę, moją kumpelę xP
Dziś przyszła do mnie wena. Miała czarne włosy. Dziwne, bo zwykle jest ruda i ma zielone oczy xP

- W tym tygodniu były na mnie trzy zamachy. W tym jeden udany – Oznajmił ni stąd ni zowąd Pan Y. Pan X spojrzał na niego rozbawionym wzrokiem.
- W takim razie jesteś martwy – Odpowiedział pan X rzeczowym tonem, wypuszczając z fajki dym. Nachylił się nad blatem stołu, patrząc na pana Y. „Cholera, jak Herlock Sholmes” powiedział sam do siebie w myślach „Albo Sherlock Holmes… Pieprzeni flegmatycy, muszą sobie wymyślać takie imiona”.
- Przerywamy program, aby nadać tę zaskakującą informację – Powiedział pan Y, podsuwając mu dziurawą popielniczkę z czarnym niedźwiedziem. W tym samym momencie pan Y padł na ziemię, martwy.
- Co się odwlecze, to nie uciecze – Powiedział pan X, nachylając się nad trupem.

***
- Notuj. Zgon nastąpił 33.13.2006 o godzinie 25:61 – Ton pana Z był bardzo poważny. Jego sekretarka, Panna W, spokojnie zanotowała podane informacje.
- Przyczyna zgonu? – Zapytała, strzepując pyłek z ramienia.
- Trzydzieści trzy pchnięcia nożem, dwadzieścia osiem kul w plecy. I ciastka. Przedawkował „Petitiki”. – Pan Z przyglądnął się ciału truposza. Z jego [truposza] ust ciekła krew.
- Coś jeszcze? – Zapytała panna W, odkładając pióro. Pan Z spojrzał na nią uważnie i zamrugał swymi długimi, doklejanymi rzęsami.
- Nie sądzę, iż informacja, że znaleziono przy nim kartkę „Pieprzę wszystkich oprócz Pieguska” była ważna – Odpowiedział spokojnie – I że fakt, iż miał zatargi z Ruską Mafią i talon na balon.
- Ja również – Odpowiedziała spokojnie sekretarka, panna W.
I oddali się wspólnym uciechom, na biurku truposza.

***
- Przybyliście tutaj, aby pożegnać drogiego waszym sercom Pana Y – Oznajmił tutejszy ksiądz, F. Zgasił papierosa i wrzucił go do grobu. Upadł obok trumny.
- No więc wiedzcie, że umarł. Umrzemy wszyscy. Taki już jest świat. – Powiedział, wyciągając wino – A najlepsze kasztany są na placu Pigal czy jakoś tak. – Wziął porządny łyk wina – A ja nie jestem księdzem, ale biednym ministrantem. Ksiądz już idzie – Odszedł, kończąc tym samym ten niespodziewany i bezsensowny zwrot akcji.
Ksiądz przybył. Spojrzał na niedopałek przy trumnie i westchnął.
- Umrzemy wszyscy. Więc póki żyjemy, nie marnujmy tego, co nam dano – Powiedział ksiądz, podnosząc niedopałek.
KONIEC

Komenty mile widziane xP




Amoen - Nie 30.07.2006, 08:13:12
" />Amen.

9/10

Das ist Das. A może na odwrót?

Do zachwytu trochę zabrakło, ale jest nieźle. Przypomniało mi śp. e-zin "Z archiwum nonsensu".
Jak mi przyjdą na myśl jakieś konstruktywne uwagi to nie omieszkam ich tutaj przedstawić.
Ile ci zajeło napisanie tego textu?



Orick - Nie 30.07.2006, 09:03:45
" />Kilka minut. Około 5, może troszkę więcej.
Czemu pytasz?

****
Nie będę robić drugiego temayu: Kolejny text.

‶We're leaving here tonight
There's no need to tell anyone
They'd only hold us down
So by the morning light
We'll be half way to anywhere
Where love is more than just your name”

Evanescence: Anywhere

Docisnął pedał gazu. Siła, którą uwolnił jego samochód, wznieciła w nim dreszczyk emocji. Uśmiechnął się sam do siebie i zerknął do lusterka. Lekka siność nad policzkiem była dość widoczna. Uśmiechnął się znowu. Wszystko, czego mu było trzeba, to uciec. Daleko stąd. Jak najdalej. Od niego.
Potarł policzek i zasyczał. Bolało. Zaklął w duchu.
Księżyc oświetlał maskę jego samochodu. Światła przecinały ciemność. Nic go nie obchodziło. Otworzył szybę, a chłodne powietrze nocy wdarło się do wnętrza wozu. Księżyc schował się za chmurami. Skupił się na drodze przed nim. Suchy asfalt. Żadnych wyboi, żadnych dziur, wszystko idealne.
Drogi do nikąd zawsze były idealne. Nieskalane, bez żadnych przeszkód, bez żadnych skaz. Po prostu drogi. Koła samochodu mknęły po szosie, połykając kolejne kilometry. Każde przełknięcie było dla niego kolejnym kilometrem z dala od koszmaru jego domu. Docisnął pedał gazu.
- Zwolnij – Dotknęła jego ramienia. Drgnął lekko. Spojrzał na nią kątem oka. Czarne włosy opadały na jej dekolt, oraz przykrywały całą szyję. Jej spojrzenie było zdenerwowane i przestraszone.
- Nie bój się. Tej nocy odjeżdżamy – Uśmiechnął się do niej. Ona spojrzała na niego jej pięknymi, brązowymi oczyma. Strach. Przepełniał ten samochód, wypierając nawet chłód nocy i delikatne światło księżyca.
- Boję się. – Odpowiedziała spokojnie, dotykając jego ramienia. Pociągnęła nosem, spoglądając przed siebie.
- Kochanie… Czyż nie chciałaś być ze mną? – Zapytał spokojnie, zwalniając trochę. Usłyszał jej nerwowy śmiech.
- Chciałam.
- Więc, o co to wszystko? – Zapytał z wyrzutem, znowu przyspieszając. Prędkościomierz powoli zbliżał się do liczby 120.
- Marzyłam o miejscu dla Ciebie i dla mnie. Dla nas. Ale dlaczego teraz? – Zapytała, zaciskając pięści. Poprawiła swe czarne włosy i okulary, które lekko opadły jej na nos.
- Nie mogłem już z nim wytrzymać – Powiedział, spoglądając w lusterko w sińca, który pojawiał się na jego policzku. Ona po prostu westchnęła. Jej oddech zdawał się być mocniejszy niż podmuchy wiatru na zewnątrz.
- Wyjeżdżamy tej nocy! Nie ma potrzeby o tym mówić nikomu! Oni tylko by nas powstrzymywali. Wraz z pierwszymi promieniami słońca, będziemy w połowie drogi! – Powiedział, przyspieszając. Samochód zawarczał głośno.
- W połowie drogi do nikąd! – Krzyknęła – Chciałam zostać! Ja kocham swoją rodzinę! CHCIAŁAM ZOSTAĆ! – Ryknęła na cały samochód.
- Zapomnij o swoim starym życiu i chodź ze mną. Nie patrz za siebie, jesteś już bezpieczna. Nikt nie będzie mógł Cię zatrzymać – Uśmiechnął się i pogłaskał ją po głowie. Zamruczała zadowolona. On uśmiechnął się spokojnie i przyspieszył. Drzewa obok nich znikały w ułamku sekundy. Reflektory oświetlały idealną drogę przed nimi. Chłodny wiatr, wypełniający ich wóz działał kojąco. Uśmiechnął się leniwie, gdy strzałka szybkościomierza dobrnęła do liczby 180.
- Droga do nikąd – Powiedział, uśmiechając się.

Cichy krzyk dziewczyny i trzask pękającego metalu, rozbijanej szyby i ciche syczenie silnika. Te dźwięki wypełniły ciszę na sekundę. Stado ptaków wyleciało spomiędzy gałęzi drzewa, gdy te opadało. Uderzyło w ziemię z ogromnym hukiem. Krzyk dziewczyny ustał. U stóp tego, co niegdyś zwano drzewem, leżało coś, co niegdyś zwano samochodem. A w fotelach siedziało coś, co niegdyś zwano człowiekiem. Szkarłatna krew płynęła swobodnie po czerwonej masce samochodu, jak gdyby przemierzała nieznane ziemie. Czerwień krwi na czerwieni lakieru.
Słychać było tylko radio. Ciche nuty, opiekujące się przystankiem w drodze donikąd.
‼Forget this life
Come with me
Don't look back you're safe now
Unlock your heart
Drop your guard
No one's left to stop you”

-------------------------------------------------------------------------------------
Uch, tym razem FF Lostowy. Trochę spoilerów, ale raczej nikłych xP
Opowiadanie dla Salci, bo wczoraj zamiast z nią gadać, oglądąłem właśnie drugą serię Lost xP Wybacz Salciu - Wersalciu ^^

Mnie osobiście się nie podoba... Ale obiecałem jej... A wiecie, jakie są kobiety

Licho nie śpi.

Ciepłe i delikatne promienie słońca padały na jego jasne włosy. Zamknięte oczy i spokojny oddech świadczyły o jego aktualnym stanie letargu. Spokojne, regularne i ciche uderzenia fal o brzeg, ledwo słyszalne cykanie owadów oraz monotonny świergot ptaków... To wszystko sprawiało, że Sawyer czuł narastającą senność.
- ‼Calling on the stars to fall…” – Ciche pobrzękiwanie gitary wystarczyło, żeby Sawyer otworzył oczy i usiadł na swym cudownym leżaku, zrobionym z czegoś bambusopodobnego. Zresztą i tak to nie on go zrobił – Podwalił go tej biednej, tłustej murzynce, czekającej na swojego Barnabę czy tam Bernarda…
- Ej, Santana? Ciszej, porządny człowiek po porządnym dniu ma prawo chyba do chwili odpoczynku? – Posłał mu spojrzenie pełne nienawiści i wyrzutu. Przynajmniej na tyle, na ile było go stać. Charlie przestał grać i spojrzał na blondyna z wyrzutem jeszcze większym, niż jego.
- TU jest MÓJ namiot. TWÓJ namiot jest tam – Pokazał ręką miejsce nieco dalej – Więc zwalaj i nie przeszkadzaj mi.
Sawyer spojrzał zaskoczony. Nigdy nie śniło mu się, żeby ktoś odzywał się do niego W TAKI sposób. Pomijając Doktorka. Prychnął i wstał, otrzepując się z piasku.
- Jak sobie chcesz, nasz Zagubiony bardzie. Już odchodzę. Połamania gitar czy czego tam się życzy… - Powiedział, podnosząc swój leżak. Odszedł zaledwie kilka kroków, gdy, poza rzępoleniem gitary i skrzekliwym głosem niedoszłego Santany, zobaczył coś, co już kompletnie zepsuło mu dzień.
- Co jest Doktorku? – Powiedział, uśmiechając się szeroko, ukazując swoje seksowne dołeczki. Wiedział, że są seksowne. Nawet Piegusek nie musiał mu tego powtarzać. Choć robiła to już kilka razy, odkąd Jack odstawił ją.
- Witaj Sawyer. Mam nadzieję, że nie czytasz bez swoich okularów? – Zapytał Jack, podnosząc się znad kołyski Aarona. Claire i Kate patrzyły z zakłopotaniem na małego.
- Oczywiście mam moje okularki, są dobrze chronione… A co my tu mamy? – Nachylił się nad kołyską – Uch, źle wygląda, Doktorku. Przepisz mu najnowszy artykuł o Fordach, przeczytam mu na dobranoc. – Poprawił włosy i puścił oczko do Kate. Piegusek spłonęła rumieńcem.
- Nie omieszkam – Odpowiedział Jack, kiwając głową – Okryj go, Claire, przejdzie mu. – Jack rzucił jeszcze jedno spojrzenie na Sawyera.
- Któż mógł Ci przeszkodzić w Twojej drzemce? – Zapytała Kate, uśmiechając się. Sawyer powtórzył numer z dołeczkami.
- Niedoszły Santana. – Uśmiechnął się lekko – Z nim to można DZIECI kraść – Ironiczny uśmieszek posłany do Claire i już humor wrócił do jego ciała. Odszedł spokojnym krokiem do swego namiotu.
Położył się na babmusopodobnym leżaku. Zamknął oczy. I znowu. Spokojne, regularne i ciche uderzenia fal o brzeg, ledwo słyszalne cykanie owadów oraz monotonny świergot ptaków.
- Hej Sawyer. Zapomniałeś okularów? – Znajomy głos Kate ponownie zaburzył jego drzemkę.
- Hej Piegusku, zapomniałaś dobrych manier? – Zapytał, szybkim ruchem zgarniając swoje okulary. Ubrał je na nos a Kate parsknęła śmiechem. Sawyer spojrzał na nią, uśmiechając się delikatnie.
- Wyglądam bosko jak zwykle. – Oznajmił, szczerząc zęby.
- Jak zwykle – Chichot Kate został zagłuszony przez kolejne słowa piosenki.
- Tym razem to nie Santana – Powiedział Sawyer, głośno wzdychając i rozglądając się dookoła.
- Wygląda na to, że Sun – Shine śpiewa wejściówkę do Dragon Balla – Powiedział Sawyer, spoglądając w kierunku Koreanki. Ta, pochylona nad prymitywną balią, zajmowała się ubraniami swego małżonka. Wyglądała całkiem sexy, gdy woda z balii wylewała się czasem na jej bluzkę. Na twarzy Sawyera pojawił się lubieżny uśmiech.
- Sawyer… To nie Dragon Ball… To Britney Spears. – Kate uśmiechnęła się i spojrzała na niego z góry. Sawyer spojrzał na nią ich spojrzenia skrzyżowały się.
‘Niech to szlag, mogłaby kiedyś zostać na noc w moim namiocie’
- Plaga dociera nawet tam? – Zapytał Sawyer z niedowierzaniem. Kate zachichotała. Usiadła obok niego i ujęła jego okulary.
- Mogę? – Zapytała i nie czekając na odpowiedź, zdjęła okulary.
‘Moje boskie okulary made in Gdzie Diabeł Mówi Dobranoc!’
Chwycił jej dłoń. Jej delikatna skóra i to słabe drżenie dłoni… Poczuł dreszcz, który przebiegł jego ciało.
- Nie możesz. Są moje. Poproś wszechmogącego Johna Einsteina Locke’a. Może zrobi Ci drugie – Uśmiechnął się lekko, ale nie puścił jej dłoni. Spojrzała głęboko w jego oczy. Za głęboko. Odwrócił wzrok.
- Piegusku, kusisz mnie… - Powiedział, siląc się na uśmiech. Piegusek nie odpowiedział. Piegusek puścił okulary i wyrwał dłoń. Piegusek wstał i wszedł do jego namiotu.
‘Ona naprawdę mnie kusi! Włazi do mojego namiotu. Może się na Striptiz jeszcze załapię.
Sawyer wstał bez ociągania i wszedł za Kate do namiotu. Zamknął za sobą wejście. Kate uśmiechała się, unosząc brew.
- Ciemno.
- Jak ciemno to przyjemno – Odpowiedział Sawyer ponownie starając się oczarować ją numerem z dołeczkami.
Stała blisko jego półek z lekami, książkami i innymi bzdetami, które znalazł na wyspie. Właściwie to półka też nie była jego. Należała kiedyś do Shannon, ale odkąd gorąca Latynoska popisała się swoim niebywałym szczęściem do znajdywania celów, szafka nie będzie jej potrzebna.
- Może i racja – Zaśmiała się i oplotła swoje ręce na jego szyi. Sawyer poczuł kolejny dreszcz. Ten przyjemny.
- Mmm, nagle otworzyłaś się na wszelakie propozycje? – Zapytał Sawyer, zanim usta Kate spoczęły na jego.
‘Boże, siłę to ona ma’
Popchnęła go lekko na szafkę z jego rzeczami. Jej dłonie pobiegły w dół, opuszczając szyję. Pocałunek trwał nadal, a Sawyer powtarzał w myślach, aby się nie skończył.
Skończył się tak nagle, jak się zaczął.
- Mogłaś dokończyć, Piegusku. Koszulę i spodnie mam ciągle na sobie! – Powiedział z wyrzutem. Kate puściła mu oczko i opuściła namiot. Sawyer uśmiechnął się sam do siebie. Obrócił się, żeby położyć swoje okulary na półce, obok leków.
Problem w tym, że leków już nie było.
- Co do… - Zaczął i obrócił się tak szybko, że jego ciało zareagowało na to lekkim bólem.
- O… Ona… - Zaczął, nie mogąc znaleźć słowa – PIEGUSEK MNIE WYKORZYSTAŁ! – Krzyknął na całe gardło, padając na swe łóżko. Oczywiście kradzione. Wyjął broń zza spodni.
- Piegusek mnie wykorzystał. Zostałem oszukany! – Powiedział, kręcąc głową. Spojrzał na lufę pistoletu zastanawiając się, czy samobójstwo byłoby dobrym pomysłem. I czy napisałby list pożegnalny. I jeśli tak, to co by w nim umieścił. Na pewno zacząłby od tego, że wzbudziłby w Piegusku żal i uczucie winy. To ona była sprawcą. Potem napisałby do Doktorka i do Nocnego Łowcy Locke’a, jak bardzo go wnerwiają i jak bardzo chce poczuć ich pocałunki na swej dupie. Zapewne potem napisałby do Santany, żeby poszedł do Eko i niech razem zrobią mandolinę z bambusa, kokosa i co tam jeszcze byłaby hojna dać im natura. List zakończyłby pozytywnym ‼Pieprzę wszystkich oprócz Pieguska” choć nad tymi dwoma słowami zastanowiłby się kilka razy.
Potem zdał sobie sprawę, że przegrał z Hurleyem długopis i zeszyt. Barbara musiał oszukiwać. Ostatni raz grał z nim w Piotrusia. To było upokarzające.
Zamknął oczy. Nic go nie mogło obudzić. Nawet to, że owady cykały dziesięć razy głośniej, ptak skrzeczał dokładnie nad jego namiotem, Santana biegał przez cały obóz śpiewając
‼Water sinking down a drain
Maybe I will see you again”
Sunshine z kolei zaczęła śpiewać jakąś koreańską pieśń. Nieważne, czy to był wstęp do Dragon Balla, Pokemonów czy czego tam jeszcze.
Ważne, że wykorzystany Sawyer spał jak dziecko, z pistoletem na swej piersi, palcem na cynglu i lufą skierowaną w głowę.
Oby nie przyśniło mu się nic złego.

Cytat: "Pieprzę wszystkich oprócz Pieguska" nie należy do mnie. To boskie zdanie, które chyba jest kwintesencją Sawyera, zostało wymyślone przez le_mru

Dedykacja dla... Nikogo. Pusty tekst, nie doszukujcie się w nim podtekstów. Tekst jest jednym z tych, które musiałem napisać. Oto kryteria, jakie otrzymałem:
Rodzaj: Powieść Romantyczna
Bohater nr I: Ty sam
Bohater nr 2: Dziewczyna imieniem Monika

PS: Wazelina była w pełni zamierzona.

- Łukasz?
Niech ona spojrzy na mnie jeszcze raz. Niech jej cudowne, kruczoczarne włosy delikatnie przeszyją powietrze, niech naruszą tą idealną, perfekcyjną ciszę i stałość powietrza. Niech spojrzy na mnie swymi brązowymi, pięknymi oczami… Niechaj zatonę w tej brązowej przepaści i otchłani, pogrążę się w stan pomiędzy szaleństwem a zrozumieniem…
- Łukasz!
Niechaj otworzy swoje cudowne usta, niechaj jej delikatne wargi poruszą się delikatnie, a ciszę niechaj zaburzy jej dźwięczny głos, brzmiący niczym delikatne uderzenia dzwoneczków…
- ŁUKASZ!
Niech zrobi powolny, pełen majestatu i dostojeństwa krok w moją stronę… Niech uśmiechnie się do mnie, odsłaniając wachlarz zębów…
- Nie słyszy… zobacz kto idzie…
Poprawiła okulary miękkim, i jakże cudnym palcem… Uśmiechnęła się – Jej uśmiech niczym promienie słoneczne, prześwitujące przez liście starego dębu.
- No to można do niego mówić…
Spojrzała na mnie. Boże, spraw, aby chwila trwała! Spraw, aby jej wzrok na zawsze spoczął na mej twarzy, żeby zawsze się uśmiechała tak jak teraz, aby zrobiła krok do mnie, kolejny krok, który dzieli nas od połączenia, wiekuistego połączenia w jedność…
- Kiedyś chyba zauważy, że już od godziny wbijam mu długopis w bok?
‼Trwaj chwilo piękna, wołam w zachwycie”! Zrobiła kolejny krok. Mój Boże, ona jest najpiękniejsza z najpiękniejszych… Jej dostojny i majestatyczny krok, jej nieśmiały uśmiech i niepewne spojrzenie… Już tylko cztery kroki… dwa…
- Hej Monika…
- Hej… Łukasz, mogę Cię o coś prosić?
Zwróciła ku mnie swe anielskie oblicze. ‼Kłamią te wiersze wcześniej napisane, mówiące kochać cię bardziej nie mogę”!. Wypowiedziała do mnie słowa… Jej głos, przepełniony słodyczą i majestatem. Delikatny ruch włosów na nieuchwytnym wietrze.
- ŁUKASZ! Monika coś chce.
Nasze spojrzenia spotykają się… Zatapiam się kompletnie w brązowej otchłani jej oczu, pragnę być oddechem, wydobywającym się z jej ust, pragnę być choćby zwykłą muchą, byleby tylko móc jej dotknąć…
- Słucham? – Wypowiedziałem do niej. Mój głos, pełen brzydoty, był taki haniebny w obecności jej kryształowego głosu…
Spojrzała na mnie raz jeszcze… Dotknęła mej dłoni… Dotyk pełen ciepła… Czuję moc, która przepływa przez moje ciało przy dotyku, czuję tę nienamacalną energię, która sprawia, że tak bardzo ją kocham i że tak bardzo pragnę zawsze z nią być… Znowu kieruje na mnie swoje cudne, brązowe oczy.
Znowu wypowiedziała jakieś ciche słowa, zadawałoby się, że na granicy słyszalności…
Uśmiechnęła się szeroko. I ja też. Mocniej zacisnąłem uścisk i spojrzałem na niąâ€Ś Głęboko w studnię jej oczu, głęboko w jej duszę…
- Ja ciebie też.

****

2.

Tekst z małym, filozoficznym podtekstem. Chwilowy napad wełny. Dedykuję Bartkowi, gdy był jeszcze małym dzieckiem i miał w zwyczaju zadawać zaskakujące pytania.

- Chciałbym mieć skrzydła – Oznajmił kiedyś, spoglądając na mnie tymi swymi radosnymi, dziecięcymi oczyma. Spojrzałem na niego zaskoczony, przewracając następną kartę książki.
- Skrzydła? – Zapytałem zdziwiony. Dziecko uśmiechało się szeroko znad swych drewnianych klocków, oznaczonych kolejnymi literami alfabetu, z których mozolnie próbowało sklecić jakiś wyraz.
- Skrzydełka. Jak ptaszek albo aniołek – Powiedział, popychając klocek, który potoczył się ku mym nogom.
- A po co ci skrzydełka? – Zapytałem, odkładając książkę. Miał zaledwie pięć lat, a potrafił zaskoczyć mnie niesamowicie.
- Będę sobie latać. Zawsze muszę tak długo iść do przedszkola. A teraz po prostu sobie przelecę nad drogą. – Uśmiechnął się niewinnie, obracających w małych rączkach kolejny klocek.
Parsknąłem śmiechem i spojrzałem na niego z ciekawością.
- Takie skrzydełka to wielki skarb. Ale musiałbyś o nie dbać. Pielęgnować je, dbać o nie…
- Dbałbym o nie – Odpowiedział, nie spoglądając nawet na mnie, przejeżdżając autkiem przez bramę, którą przed chwilą ułożył.
- Musiałbyś je myć, uważać, żeby piórka nie odpadały…
Chłopak zamyślił się. Na jego czole pojawił się śmieszny mars.
- No to chciałbym mieć skrzydełka jak… Jak… No takie, żeby piórek nie było.
Uśmiechnąłem się serdecznie, kiedy on próbował sobie przypomnieć stworzenie, mające nieopierzone skrzydła?
- Nietoperz? – Zapytałem go, podnosząc klocek i delikatnie przesuwając palcem po jego drewnianej powierzchni.
- A co to takiego? – Zdziwił się chłopczyk, odkładając na chwilę swoje ukochane autko.
- Pamiętasz, jak byliśmy w ZOO? To były takie śmieszne stworzenia, zaraz na początku…
- Te myszki ze skrzydełkami? – Zapytał spokojnie i poważnie. Opanowałem śmiech.
- Nietoperze – Podkreśliłem. Chłopak kiwnął głową.
- No, czyli myszki ze skrzydełkami.
Pokręciłem głową, śmiejąc się w duchu. Podałem mu klocka, którego natychmiast ustawił obok bramy.
- Myślisz, że zasługujesz na takie skrzydełka? – Zapytałem, gdy znów pogrążył się w zabawie. Odłożył autko i pełnym oburzenia tonem odpowiedział.
- Ja ci nie przeszkadzam, jak oglądasz telewizję! – Po czym przestawił jeden z klocków, który był częścią jakiegoś budynku. Budynek zawalił się.
- Myślę, że każdy zasługuje. Skrzydełka są dobre. – Powiedział, niewzruszony, że jego domek właśnie się zawalił.
- A gdyby jakiś zły człowiek miał skrzydełka? Mógłby zrobić wiele niedobrego…
Chłopak na chwilę odstawił klocki i znowu spojrzał na mnie zdziwiony.
- Skrzydełka?
- Tak. Jeżeli nie umiesz ich używać, nic nie będzie ze skrzydełek. – Powiedziałem, z lekką nutą przestrogi.
- Wojtek mnie bije. On na skrzydełka nie zasługuje. – Zaczął malec. Nie przerywałem mu – Kasia wzięła mi wczoraj klocki w przedszkolu. A Michał śmiał się z moich bucików – Wyliczał. – Za to Ania wczoraj podzieliła się ze mną kanapką. Tomek bawił się ze mną samochodami. Oni mogą mieć skrzydełka – Mówił malec. Zaśmiałem się.
- A czy ty zasługujesz na skrzydełka? – Zapytałem z uśmiechem. Kiwnął głową.
- Zasługuję.
- I nigdy nie zrobiłeś nic złego?
Chłopak zasępił się. Znowu ten śmieszny mars na czole.
Wrócił do klocków. Ja westchnąłem cicho i podniosłem książkę. Wróciłem do czytania.
- Chyba nie zasługuję. Wczoraj wziąłem Danielowi ten nowy samochodzik, jak nie patrzył. Chyba nie mogę mieć skrzydełek.
Znów podniosłem wzrok znad książki.
- Widzisz sam, jakie to trudne. Nie możemy mieć wszystkiego, co chcemy, bo nie zawsze na to zasługujemy. – Pogłaskałem go po głowie – Nie przejmuj się. Ważne, że widziałeś swój błąd.
Chłopczyk spojrzał na mnie smutno. Wyglądał, jakbym właśnie go skarcił, albo jakby stało się coś złego. Nic nie mówiąc, wrócił do klocków i ułożył kolejny klocek na wieży, którą budował.
- Nie chcę mieć skrzydełek. Trzeba z nimi dużo pracować i trzeba być dobrym. A ja nie zawsze tak umiem. – Powiedział i spojrzał na mnie smutno. Uśmiechnąłem się do niego i wyciągnąłem ręce. On podbiegł do mnie i wtulił się w me ramiona. Pogłaskałem go po głowie, podczas gdy jego małym ciałem targał płacz.
- Nie płacz. Każdy zasługuje na coś innego. – Powiedziałem, całując go w czoło.
A on, nadal wtulony w moje ramie, cicho płakał. Kątem oka spojrzałem na wieżę, którą zbudował.
Literki na klockach układały się w napis. Spojrzałem na napis.
Do końca mych dni, będę się zastanawiał, czy ułożył to sam, czy to zbieg okoliczności.
Napis głosił "Dlaczego?"

Wysłany Pon 08.1.2007 19:49:02:

Nagły napad wełny. Sam nie wiem, co mnie wzięło, żeby to napisać. Mnie osobiście się to średniawo podoba.

Ten utwór zawsze przypominał mi szybką jazdę motocyklem. Może to ze względu na jego dynamikę i w sumie prostolinijność i monotonność. Mimo to – porywa i inspiruje.
Proponuję czytać z "Bitter End" w tle.

The Bitter End

‼Since we're feeling so anesthetised
In our comfort zone”

Księżyc oświetlał idealnie prostą drogę przede moim motocyklem. Przed dosłownie dwoma minutami wyjechałem z tego cudnego miejsca, które przez ostatnie dwadzieścia dwa lata musiałem uznawać za dom. Teraz jednak, pijany cudownym uczuciem wolności, powoli zwiększałem prędkość.
Musiałem być głupi. Musiałem być żałosny. A może to tylko desperacja?
Szybciej. Dalej.

‼Reminds me of the second time
That I followed you home”

Dom. Tak, cudowny dom, który zawsze był dla mnie swego rodzaju twierdzą, azylem, gdzie mogłem czuć się niesamowicie bezpiecznie. Był elastyczny. Gdy trzeba było, był uporządkowanym, ładnym domem, lecz potrafił się zmienić w okropną, pijacką melinę.
Wszystko to oddalało się coraz bardziej. Szybciej. Coraz szybciej. Znikały też wszystkie pieprzone wspomnienia związane z Tobą i Twoją zakichaną miłością. Raczej Twoją niż moją, raczej Twoją, niż naszą.

‼We're running out of alibis
From the second of May
Reminds me of the summer time
On this winter's day”

Dobrze wiem, że za tym zakrętem już raz na zawsze przekreślę swoją przeszłość. Raz na zawsze zaprzepaszczę sobie dowolną wymówkę na me łaknące wolności zachowanie. Może jeszcze kiedyś będę żałował tej decyzji. Może kiedyś, w przyszłości, usiądę sobie zimą przy kominku i zastanowię się, czy dobrze było?
Za zakrętem przyspieszyłem.
Czy w ogóle będę miał kominek?
I czy w ogóle będę miał przyszłość?

‼See you at the bitter end
See you at the bitter end”

Cudownie prosta droga. Znowu. Znowu tylko ja, mój motocykl, moja droga, mój księżyc. Mój świat. Jest dużo większy i przytulniejszy niż ten świat, który miałem w swym tak zwanym domu. Może i bardziej niebezpieczny – Ale ryzyko jest tym, co tak podnieca, prawda?

‼Every step we take that's synchronized
Every broken bone
Reminds me of the second time
That I followed you home”

Może rzeczywiście do siebie pasowaliśmy. Tak jak pasuje do siebie ta para, która właśnie jechała autem. A może jesteśmy tak cudownie nieszczęśliwi, jak te dwa drzewa, próbujące splątać się gałęziami. Po dwóch różnych stronach drogi. Raz sobie pomagaliśmy, a raz byliśmy dla siebie tylko przeszkodą. Ucinali nam gałęzie, a my odtwarzaliśmy je na nowo.
I ja to zostawiam?
Zwolniłem. Kolejny zakręt.
‼You shower me with lullabies
As you're walking away
Reminds me that it's killing time
On this fateful day”

Może rzeczywiście będzie lepiej zawrócić? Może po prostu zwolnię i wrócę, jak gdyby nic się nie stało? Wrócę do Ciebie, a ty, jak zwykle, zapytasz mnie, gdzie byłem.
Co bym Ci odpowiedział? Że byłem na cudownym, słodkim końcu świata, ale wróciłem, bo byłem bez ciebie?
A może powiem, że byłem gdziekolwiek indziej, byleby tylko zamknąć temat. Bo i po co się rozwodzić nad swoim własnym, żałosnym losem?
A może skłamię, jak to robiłem setki razy, a Ty wspaniałomyślnie mi wybaczałaś, czego nie rozumiem do tej pory. Po prostu kochałem Cię ranić.
Kochałem Cię ranić.
Przyspieszam. Drzewa mijają mnie jak szalone.
Ja stoję w miejscu, to wy się kręcicie.

‼See you at the bitter end
See you at the bitter end
See you at the bitter end
See you at the bitter end”

Czerwono – niebiesko – wkurzające światła. Cudownie, teraz tylko mi tego brakuje. Dlaczego w każdej ucieczce, nawet przed własnym losem, musi znaleźć się cudowny stróż prawa, który nie pozwoli Ci przekroczyć prędkości i przekroczyć granic? Ucieczka do wolności, nadzorowana przez prawa.
Przyspieszam. Nie dam się. Nie teraz. Nie teraz, gdy czuję się tak cudnie. Bez kasku, wiatr bawi się moimi włosami, a ja po prostu jadę, przed siebie w kompletnie nieznanym kierunku.
Może o to chodzi w ucieczkach do wolności. O jechanie w nieznanym kierunku, aż dojedzie się do gorzkiego końca.

‼From the time we intercepted
Feels more like suicide...”

Coraz szybciej. Coraz prędzej. Krew się burzy czerwona. Zostali daleko w tyle. Dołączyli do przeszłości, którą przecież zostawiam.
Coraz prędzej. Im prędzej nadejdzie koniec, tym lepiej. Drzewa, światła, cudowny chaos, natłok myśli, dźwięków, obrazów, wszystko to miga obok oka w zastraszającym tempie i znika w przeszłości, którą zostawiam daleko w tyle.
Poza czasem.
Gdzie do jasnej cholery jest ta granica, która w końcu odgrodzi mnie od wspomnień?
Szybciej. Tylko tak ją znajdę.

‼See you at the bitter end”

Pragnę znaleźć koniec. Pragnę znaleźć granicę. Gnam coraz szybciej. Księżyc niecierpliwie dopinguje mi w mej jeździe.
Nawet droga do cudownego, słodkiego końca ma wyboje i przeszkody. Czasem wystarczy tylko jedna nierówność, żeby zakończyć podróż.
Ta nierówność była niewielka,. Ale przy mej szalonej szybkości zarówno fizycznej, jak i tej duchowej, pozwoliła mi ona na wzbicie się w powietrze… Na co mi motocykl, sam dojdę… Do końca. Słodkiego końca. Cudownego, upragnionego końca. Lecę… kilka sekund lecę… Przed siebie, słysząc tylko świst powietrza…
I już żałuję, że szukałem końca. Żałuję, że szukałem go tak ogromnie, tak mocno, tak szybko.
Nie czuję już nic. Nie czuję ciała, nie czuje mięśni, nie czuję nawet strużek krwi, które spływają po tym, co zostało z mego ciała.
Znalazłem koniec.
Gorzki koniec.

Wysłany Sro 28.2.2007 19:23:47:

Tak, wiem, jestem okropny Sal. Przerabiam Twój własny tekst. Zabij mnie, oskub, że tak go zeszpeciłem, ale to takie odwdzięczenie się za oryginał. Nie wyszło tak dobrze jak Tobie, nie mam Twojego talentu - Ale starałem się, honey.
Proponuję playlistę:
Snowpatrol: Chasing Cars
Amy Lee ft. Seether: Broken
Placebo: Without You I am nothing
Placebo:l Peeping Tom
Placebo: Commercial for Levi
Michelle Branch: I'll always be right there
Damien Rice: Blower's Daughter
TUTAJ tekst "oryginalny" - http://prorok.pl/forum/viewtopic.php?t=2537

Łóżko zatrzeszczało złowieszczo, tym samym zdradzając mu, że ona znów obudziła się i znów powtarza swój nabożny rytuał. Delikatnie uchylił powiekę i spojrzał na budzik, kupiony w sklepie ‼Wszystko po cztery złote.”
Czwarta.
Czy to było jej swoiste nabożeństwo, że niemal codziennie o tej porze budziła się i spoglądała na niego, badała go wzrokiem, jak gdyby właśnie jego skóra pokryła się złotem? Czuł wzrok, niczym delikatny dotyk jej miękkich palców, badających każdy fragment jego ciała. Czuł delikatną rozkosz, pod wpływem jej spojrzenia, bynajmniej nie natrętnego.
Coś wisiało w powietrzu i to coś wyraźnie oczekiwało, aż coś się stanie.
***
- Hej? – Jego głos był nieco inny niż zwykle. Sztucznie przesłodzony, jak gdyby chciał na siłę wprowadzić otoczkę ‼wszystko jest dobrze, tylko mów do mnie”. Wpatrywał się uważnie w jej cudowne, czarne włosy, które nieraz pod byle powodem dotykał, bawił się nimi, ale tylko nie tak, aby okazało się to zbyt natrętne czy intymne, bo w ich przyjaźni intymność była jedną z tych rzeczy, która nie pozwalała mu się do niej zbliżyć.
- Mogłabyś łaskawie na mnie spojrzeć? – Teraz już był nieco ostrzejszy, w końcu nie odpowiadała mu, nie słuchała jego rozkazu, a on stanowczo nie przepadał za wszelkimi oznakami kwestionowania jego zdania, nawet jeżeli wiedział, że nie ma racji. Nie odpowiadała, schowana za kotarą czarnych włosów, będącymi teraz czymś w rodzaju kokonu, który skutecznie chronił zawartość przed jego atakami.
Zabębnił palcami o blat. Z nerwów, a może to tylko coś na kształt groźby, jakby ucieleśnienia – A może raczej udźwiękowienia – Tej nieprzyjemnej, nerwowej aury, lewitującej w powietrzu i nie chcącej opaść niczym para z wciąż gotującej się wody w czajniku, który gwizdał obok irytująco.
Wyciągnął rękę, aby ją objąć, przytulić, tak jak zwykł to robić, gdy miała chandrę, depresję, gdy niemym krzykiem wykrzykiwała mu swoje żale i smutki.
W mgnieniu oka zareagowała jego naturalna męska duma, która zabroniła mu pokazać, że to ona wygrała i cofnął rękę, machnął nią niedbale, próbując zamarkować swoje uprzednie zamiary.
- Ej…
To tylko monosylaba, monosylaby nigdy nie potrafiły odmieniać ludzkiego losu.
- Mam przeprosić? – Zapytał, zanim jego duma zdążyła zareagować.
***
Porcelanowa figurka świsnęła mu koło ucha, niczym zła wróżba nadchodzącej śmierci. Kątem oka zanotował, że była to figurka gejszy, którą kupił jej na dziewiętnaste urodziny. Kiedy figurka rozbiła się na tysiące kawałków z charakterystycznym dźwiękiem, odrzucił od siebie dołujące przekonanie, że to przecież prezent – A prezentów się nie wyrzuca, chyba że się kogoś nienawidzi.
- Masz zamiar wytłuc wszystkie figurki? – Zapytał nieco ironicznie, sarkastycznie, kpiąco, byleby tylko sprawić jej ból swym szyderstwem.
- Mam zamiar cię zabić, choćby i fikusem! – Usłyszał w odpowiedzi, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech, widząc słabość tej małej istotki, próbującej spełnić swą groźbę, zbliżając się niebezpiecznie do doniczki.
- Kobieto, daj spokój, nie będę po tobie sprzątał- Rzucił niedbale, trochę na rozejm, trochę po to, żeby jeszcze bardziej się z nią podroczyć.
- Nie będziesz – Usłyszał w odpowiedzi sekundę przed tym, jak doniczka przeleciała obok niego i uderzyła w szybę, zamieniając ją jedynie w drobny pył i wspomnienie z głośnym hukiem – Martwi nie sprzątają.

***
- Kocham cię. To chciałaś usłyszeć? – Warknął, stojąc w przedpokoju. Kolejny dzień, w którym ona miota w niego wszystkim, co nawinie się jej pod rękę. Niedługo zamieszkają pod mostem, sąsiedzi skarżą się na hałasy, a on jest tylko biedną ofiara kobiety… No właśnie, jakiej kobiety? Zakochanej, zdesperowanej, nienawidzącej czy tylko zauroczonej?
Na ten moment była kobietą zaszokowaną. Stała tam, nic nie mówiąc. Ten fakt jeszcze bardziej go zdenerwował zwłaszcza dlatego, że przez tyle lat musiał w sobie dusić to, co teraz powiedział, zanim - znowu – jego męska duma podpowiedziała mu, że to tylko oznaka słabości.
Nie odpowiadała.
Szybkim ruchem zdjął z kołka kurtkę i założył na siebie, zostawiając ją kompletnie zaskoczoną i zaszokowaną. Niech pomyśli, ostatnimi laty wyjątkowo trudno jej to najwidoczniej przychodzi, skoro dla niej jego wyznanie jest taką niespodzianką.
Trzaśnięcie drzwiami wywołało kolejne protesty żądnych krwi sąsiadów.

***
Nawet gdy chciała być cicho, zakraść się czy zaskoczyć go, zawsze stawiała kroki jak słoń i dyszała jak lokomotywa. Ignorował teatralnie jej usilne próby bycia cicho i wytworzenia jakiejś aury tajemniczej romantyczności.
- Śpisz? – Usłyszał jej głos. A czy to ważne, czy śpi, czy nie śpi, skoro teraz są już tylko… Kimś dla siebie. Teraz to wszystko, co było budowane między nimi tyle lat, zburzyło się tak nagle, jak domek z kart przy mocniejszym podmuchu wiatru. Spojrzał w okno, skupiając się na jakimś punkcie na zewnątrz, starając się za wszelką cenę odrzucić od siebie tą walkę uczuć, rozgrywającą się w jego duszy a mającą niezbyt miłą konsekwencję w postaci dziwnych skurczy w żołądku.
- Przyszłaś, żeby się trochę na mnie wyżyć? – Zapytał niesamowicie sztuczną ironią, zdając sobie sprawę, że kocha ją jak nikogo innego i że każda komórka jego ciała domaga się kategorycznie oznaki uczucia wobec tej biednej istotki za nim – Nie krępuj się kochana, dokop mi – Ponownie zignorował okrzyki swoich komórek.
Co gorsza, nie odpowiedziała. A przynajmniej nie werbalnie,bo jedynie podeszła cichutko i powoli do łóżka, jak gdyby właśnie powiedział coś, co było cichą propozycją.
- Posuń się. – Powiedziała cicho.
Co gorsza, posunął się, puszczając kołdrę, aby miała jej więcej. Z naturalnego instynktu, który nakazywał mu opiekować się nią tak samo – Niezależnie od swych uczuć, niezależnie, czy ją kochał, lubił, nienawidził czy po prostu był neutralny wobec niej. Był to jego naturalny odruch, na który nawet jego męska duma nie mogła zareagować, choć wiele razy próbowała.
Tak samo jak próbowała bezskutecznie zdusić to uczucie bezsilnej miłości, która sączyła się w jego żyłach niczym trucizna… Która jednak całkiem mu odpowiadała i upajała go w tak przyjemny sposób.

***
Łóżko zatrzeszczało złowieszczo, tym samym zdradzając mu, że ona znów obudziła się i znów powtarza swój nabożny rytuał. Delikatnie uchylił powiekę i znów zauważył, że jest czwarta nad ranem. Czas na jej obserwacje.
- Wiesz, jak się to nazywa? – Mruknął cicho, właściwie zamruczał niczym kot – Chora obsesja. Powinnaś się leczyć.
Zamknął oczy, zezwalając jej na te wzrokowe pieszczoty. Uśmiechnął się sam do siebie, jak zwykle o czwartej nad ranem zdając sobie sprawę, że jakkolwiek byli daleko, jakkolwiek się czuł i cokolwiek sobie powiedzieli - Zawsze ją kochał.
Czwarta nad ranem.

‼If I lay here
If I just lay here
Would you lie with me and just forget the world?”



Amoen - Nie 30.07.2006, 10:17:05
" />Te kilka minut o które cię spytałem, stawia cię na granicy pomiędzy dobrym pisarzem i dobrym stylistycznie grafomanem

Co nieco o kolejnych tworach.

Tekst pierwszy znośny, chwilami brakuje w nim płynności, być może to przez złe użycie równoważników i krótkich zdań, czasami może być to wina stylu. Aczkolwiek niewiem, nieznam się.
Czasami zdaża się jakiś zbyteczny zaimek.
Cytuj:




Orick - Pon 21.09.2009, 12:07:09
" />Bo kiedy trzeba się uczyć na polski, każda czynność wydaje się być lepsza, niż siedzenie nad książkami.

Być może ktoś zarzuci mi, że wziąłem się za naprawdę poważny temat, który z powodu braku dobrego warsztatu, mogłem schrzanić. Co gorsza, może mieć rację. Ale starałem się i nie wiem, jak się wam to będzie podobać.

Powód: Nagły przypływ weny
Czas - Jakieś 25 minut

Mimo wszystko

Słońce wpadało leniwie poprzez lekko uchylone okno, zalewając złotą poświatą całe pomieszczenie. Padało na brązowe, drewniane meble, igrając ze starą warstwą lakieru i śladem po szklance herbaty. Odbijało się z błyskiem od niedomykających się drzwiczek szafki, które przy najmniejszym kroku w pomieszczeniu poruszały się, skrzypiąc paskudnie. Padały wreszcie na szary, stary i brudny dywan, który pamiętał chyba jeszcze czasy PRLu.
Kobieta, średniego wieku, o złotych lokach, które opadały na jej ramiona, chowała twarz w dłoniach. Jej ciałem nie targał szloch, chociaż smutek, bijący od tej zgarbionej osoby sprawiał, że nawet złote promienie słońca zdawały się zmieniać w szare jak popiół linie.
Za biurkiem, z drugiej strony, stał mężczyzna, który za wszelką cenę starał się zachować pozory obojętności wobec zachowania kobiety, chociaż nerwowe spojrzenia, czasem przepełnione współczuciem, zdradzały jego prawdziwe myśli i odczucia. Odchrząknął i zabrał dokument, który leżał przed kobietą. Rzucił na niego okiem jeszcze raz, niedbale, po czym zaczął:
- Wiedziała pani, że pani mąż jest chory na autyzm?
- Jestem jego żoną – wyszeptała cicho kobieta, unosząc głowę. Jej błękitne oczy były nieco podkrążone, zaczerwienione, zaś warga drgała jej nerwowo – Gdybym nie wiedziała, nie mogłabym się tak nazywać.
- Zatem domyśla się pani – kontynuował mężczyzna za biurkiem, stukając o blat biurka – że ta... przypadłość, utrudni państwu adopcję Piotrka?
Kobieta skinęła głową i znów spuściła wzrok, patrząc na swoje buty. Mężczyzna milczał, po czym wziął głęboki oddech i znów przemówił.
- Nie chcę uprzedzać faktów, ale to może nawet uniemożliwić państwa starania...
- Wiem – ucięła szybko, unosząc głowę, lecz uparcie nie spoglądając w oczy mężczyzny. Jej uwaga zdawała się być skupiona na wszystkim – na biurku, na oknie, na dywanie, tylko nie na nim.
- Zatem będzie musiała pani się pogodzić z...
- Nie – głos kobiety zmienił się diametralnie. Gdzieś zniknęła ta nutka smutku i rozpaczy. Brzmiała pewnie, ostro i dumnie – Pan nie rozumie, że ja Piotrusia kocham? Że ja w końcu chcę mieć dziecko?
- Miłość to nie wszystko. Musimy mieć pewność że państwo...
- Mogę się z nim jeszcze zobaczyć?
- Tak – odrzekł, nieco zbity z tropu tym pytaniem – Oczywiście, tylko proszę mu nie robić nadziei, wie pani...
Wiem.

***
- Cześć Piotruś.
Kobieta weszła do niewielkiego pokoju, na środku którego klocki ustawiał jakiś chłopczyk. Niewysoki, może trzyletni, zadbany, choć ubrany w znoszoną bluzkę i przetarte spodnie. Na głos kobiety odwrócił ku niej swą twarz i natychmiast pojawił się na niej szczery, pełen radości uśmiech. W jego brązowych oczach zaświeciły się radosne iskierki.
- Taaaak! - Wykrzyknął i zerwał się, podbiegając do kobiety. Ta porwała go w ramiona, uniosła i mocno pocałowała w głowę, tłumiąc łzy, które napływały do jej oczu.
- Jedziemy już? - Wyszeptał do jej ucha, przytulając się mocniej.
Kobieta głośno przełknęła ślinę. Nie mogła płakać. Nie mogła przecież pokazać mu łez. Nie mogła pokazać, że to jest naprawdę dla niej tak ważne.
- Piotruś... nie możemy cię zabrać – powiedziała wreszcie, kładąc go na ziemi. Chłopczyk patrzył na nią przez chwilę z otwartą buzią, wreszcie wybuchnął płaczem. I razem z nim rozpłakała się i kobieta, padła na kolana i mocno przytulając chłopczyka, patrzyła w okno, przez które padały te same, złote promienie słońca.

***
- Jesteś już? - usłyszała głos swojego męża, gdy weszła do domu. Położyła kluczyki od samochodu na ławie, weszła do salonu, milcząc. Głośno westchnęła, otarła łzy, które nadal napływały do jej oczu. Całą drogę walczyła ze swoim smutkiem. Nie powstrzymywała go, ciężko było jej się skupić na jeździe, gdy łzy zalewały jej oczy.
Padła na sofę, nawet się nie rozbierając i wybuchła jeszcze głośniejszym płaczem. Przez zamknięte oczy, na jej policzki spływały kolejne krople, zaś cichy szloch echem odbijał się od ścian domu.
Kroki na schodach zmusiły ją do opamiętania się. Wzięła głęboki oddech i usiadła na sofie w tym samym momencie, gdy do salonu wkroczył jej mąż.
- Jesteś – powiedział, uśmiechając się szeroko. Usiadł obok niej, kładąc na stole plik kartek.
- Co to? - Zapytała, siląc się na beztroski ton. Jej mąż uśmiechnął się szeroko, zupełnie nie zauważając śladów łez na twarzy żony i zaczął pokazywać jej swoje notatki.
- To jest to, nad czym tak długo pracowałem! Już wiem, gdzie zrobiłem błąd! Nareszcie go znalazłem i teraz...
Milczała i słuchała. Bo cóż jej pozostało? Jej mąż był geniuszem. Był doskonałym matematykiem, fenomenalnym naukowcem, ale co z tego, skoro żył we własnym świecie? Całymi dniami zamykał się w swojej pracowni, całkowicie pochłonięty przez swoje liczby. Nigdy nie zapomniała tego, jak kiedyś, gdy weszła do środka, by dać mu obiad, on zapomniał jej imienia. Płakali potem długo, skuleni w kącie, a ona próbowała przypomnieć mu, że jest jego żoną. Albo gdy kiedyś przy obiedzie nagle zastygł w bezruchu, trzymając łyżeczkę w połowie drogi do buzi i nagle zaczął coś sam do siebie bełkotać. Zanim zdążyła go uspokoić, połowa kuchni pokryta była jego obiadem, zaś większość talerzy porozbijana.
Jego choroba była ciężka. Był niezwykle inteligentny, ale tak naprawdę, totalnie niezdolny do jakiejkolwiek społecznej działalności.
Do miłości także.
Powodem, dla którego nie mieli dzieci nie była bezpłodność żadnego z nich. Oni nigdy się do siebie nie zbliżyli. Jej mąż musiał zasypiać przy zapalonym świetle, otulony kołdrą i zawsze musiał mieć przy sobie tego samego misia, przy którym zasypiał mając 7 lat. Nie było mowy, by się do niego przytuliła – zaraz dostawał ataku paniki i zaczynał krzyczeć, zaś ona przez łzy próbowała go uspokoić.
Kochała go. Mocno, szczerze i prawdziwie, bezwarunkowo, mimo to.
- Wiesz, byłam dzisiaj w urzędzie, w sprawie Piotrusia – przerwała mu nagle, na co on zareagował dziwną miną.
- Jakiego Piotrusia?
- Mówiłam ci już o nim – zaczęła, jak co dnia. Każdego dnia, gdy wracała z pracy, bądź też z domu dziecka, mówiła mu, że chce adoptować chłopczyka. Że chce mieć dziecko. A on wiecznie zapominał, zawsze musiała mu to powtarzać. Cierpliwie, spokojnie, z nadzieją, że kiedyś zapamięta. Tłumaczyła mu, cicho, z lekkim uśmiechem, mimo ściśniętego z żalu gardła.
Bawili się kiedyś razem. Piotruś był u nich w domu i jej mąż nawet układał z nim klocki, bawili się samochodzikami. Doskonale się rozumieli. Bez słów. A ona stała, ze łzami szczęścia w oczach, widząc przed sobą obraz radosnej przyszłości.
Kochała go. Mimo tego, że przez tę miłość zmuszona była zrezygnować ze starań o Piotrusia.
- Szkoda – skwitował jej długi wywód mąż, patrząc przed siebie w skupieniu. Milczeli tak przez kilka minut, a ona ujęła jego dłoń, gładząc ją palcem i usiłując uśmiechnąć się. Wreszcie odezwał się:
- Ale wracając do tego, co mówiłem...
Nie słuchała. Wstała i tłumiąc w sobie gniew, wyszła z pokoju. W przedpokoju znów się rozpłakała, bezsilnie uderzając pięścią w ścianę.
Kochała go. Mimo wszystko. Tę miłość miała w sobie od dawna. Kochała ludzi, mimo ich wad, niezależnie od tego, jakie one były. Kochała ludzi, mimo tego, że przez nich cierpiała. Mimo tego, że nierzadko jej miłość sprawiała jej więcej bólu, niż radości.
Wyszedł za nią i zastał ją płaczącą. Zamarł, wreszcie zapytał:
- Stało się coś? Dlaczego płaczesz?
- To przez ciebie! - Wybuchła wreszcie, wydając z siebie żałosny skrzek – To przez ciebie nie mogę być szczęśliwa! To przez ciebie nie mogę mieć dziecka! To przez ciebie moja miłość poszła na marne! - Ryknęła i po schodach wybiegła do góry, wpadając do sypialni i zamykając za sobą z trzaskiem drzwi. Jej mąż stał w osłupieniu, patrząc nieprzytomnie na miejsce gdzie stała, a kartki wypadły mu z rąk.
Wreszcie i jego warga zaczęła dygotać i również wybuchnął płaczem, osuwając się wzdłuż ściany i kuląc się, jak małe dziecko, skarcone przez rodzica.

***

- Przepraszam cię – wyszeptała parę godzin później, gdy leżeli w łóżku. Skryci pod pierzyną, gdzie było im ciepło. W sypialni, gdzie przez szczelne okna wpadał jedynie nikły blask księżyca i dało się słyszeć ciche granie świerszczy. Gdzie byli sami, nic im nie przeszkadzało.
- Przepraszam cię za to, że cię kocham. Że każdego dnia musisz znosić moją słabość. Że mimo tego wszystkiego, co robisz dla mnie, ja nadal wątpię. Przepraszam, że jestem za słaba, by dać ci szczęście.
Mówiła to każdego wieczora, patrząc w jego pogrążone we śnie już oblicze. Gdy godzina była już późna i miała pewność, że on tego nie słyszy, że jej wyznanie zostaje jedynie mantrą, którą wypowiada każdej nocy, gdy kładzie się spać. Te słowa zastępowały jej modlitwę, były elementem cowieczornego rytuału, po którym gasiła światło, wiedząc, że jej mąż już śpi.
Tak było i tym razem. Zgasiła światło. Położyła się i zamknęła oczy, dusząc w sobie płacz i szepnęła ciche ‼dobranoc” przez ściśnięte gardło. Mijał kolejny dzień jej walki z miłością i zadaniem opieki nad chorym mężem, którego się podjęła.
Kochała go, mimo wszystko.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szpetal.keep.pl
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.