ďťż
Wštki |
[Opowiadanie] Rozkaz to rozkaz (Fenris)
Orish - Nie 30.03.2008, 09:29:43 " />Rozkaz to rozkaz Ciepłe promienie popołudniowego słońca przebijały się przez korony drzew. Światło tańczyło pomiędzy jesiennymi liśćmi, budząc do życia wachlarz barw rosłych klonów. W dole niewielka postać poruszyła się, szeleszcząc opadłym listowiem. Mężczyzna w czarnym, oficerskim płaszczu wyjął z wewnętrznej kieszeni niewielkie srebrne pudełko i sięgnął po papierosa. Postukał końcówką o papierośnicę, po czym włożył go do ust, zapalił i głęboko zaciągnął się. Odchyliwszy głowę w tył, wypuścił siny dym i uśmiechnął się. Palił niespiesznie, raz po razie skopując liście do dołu, nad którym stał. Przegniły liść klonu zafalował w powietrzu i bezdźwięcznie opadł na wykrzywioną grymasie bólu twarz nieżywego krasnoluda, leżącego tuż pod stopami żołnierza. To był dobry dzień - rzekł w duchu oficer. Zamyślony spojrzał w górę i z uznaniem pokiwał głową. Nalot nad samym porankiem przebiegł bez większych zgrzytów (zapamiętać na przyszłość: jesienne poranki na tej zapomnianej przez bogów północy są strasznie zimne, na następne pacyfikacje wziąć płaszcz z futrzanym podbiciem). Wioska była położona tuż nad skrajem lasu. Lodowata mgła jeszcze spowijała wszystkie chaty, kiedy na zabłoconą drogę wjechały ciężarówki. Z paki wozów pozeskakiwali żołnierze z karabinami, na ramionach błyszczały im legionowe lwy z polerowanego żelaza. Prędko rozpierzchli się po wsi, aby obstawić wszystkie domy i móc przystąpić do pracy. Drzwi jedne za drugimi wylatywały z futryn, a siepacze z ogłuszającym krzykiem wdzierali się do środka, posyłając serie z automatów w sufit. Po paru chwilach główna ulica zapełniła się gnomami, krasnoludami, elfami - jednym zdaniem - mrowie nieludzi zostało w samych tylko odzieniach nocnych powyciąganych siłą ze swoich domostw. Paru próbowało stawić opór, ale rychło kończyli z ciałami pooranymi kulami. W całym tym zgiełku pewien oficer wraz z kilkoma żołnierzami wtargnął do jednego z domów. Tuż za progiem właściciel chaty, elf, dostał kolbą w brzuch, natychmiast z sykiem bólu złożył się wpół i nie upadł tylko dzięki ramionom żołnierzy, którzy powlekli go pod ścianę. Żona elf nie zdołała powiedzieć ani słowa, gdy oficer złapał ją za włosy i trzasnął o ścianę. Elfka ciężko upadła na podłogę z rozciętą głową. Wsparła się z trudem na ramionach, a wąska strużka krwi pociekła jej z ust. Elf zaczął wrzeszczeć, złorzecząc oficerowi, ale ten nie zwracał na niego uwagi. Mężczyzna w płaszczu podszedł do płaczącej na podłodze kobiety, kopnął ją obcasem w żebra, a następnie chwycił w pasie i przewrócił na plecy. Stanął nad nią i dwoma następnymi kopniakami zmiażdżył łokcie kobiety. Ze zdziwieniem stwierdził, że elfka nadal jest przytomna, choć jej oczy wydawały się zionąć pustką. Patrzyła na swojego męża i próbował coś mu powiedzieć, bezgłośnie ruszając ustami. Łzy mieszały się z krwią na twarzy kobiety, kiedy oficer jednym ruchem zdarł z niej koszulę nocną, a sam zaczął pospiesznie ściągać spodnie. Elf ponownie zaczął bezsilnie krzyczeć, a gdy jeden z żołnierzy chciał czym prędzej zakneblować mu usta, oficer gestem dłoni dał znak, by tego nie robić. Następnie z uśmiechem popatrzył się na elfa i pochylił nad jego żoną. W wiosce stał długi szpaler nieludzi. Jedni tępo patrzyli przed siebie, drudzy posępnie zwiesili głowy na klatki piersiowe, a jeszcze inni toczyli nienawistnym wzrokiem po legionowych żołnierzach. Jednakże wszyscy z nieludzi wzdrygali się na okropny dźwięk, dochodzący z jednego z domów. Krzyk przerodził się w potworne wycie, gdy umilkł pojedynczy wystrzał. Po chwili drugi głos również zamarł. Oficer powoli dopiął pas, oblizał wargi i podszedł do leżącego elfa. Pochylił się nad nim i spytał się. - Co tam tak mamroczesz? Elf podniósł wzrok i natrafił na rozpalone krwią oczy mężczyzny w ciemnym płaszczu. Zdarte struny głosowe nie były w stanie wydobyć głosu, tylko usta poruszały się w niemej rozpaczy. - Co? Nie słyszę cię - oficer przyłożył rękę do ucha i udał, że nasłuchuje. Po chwili wybuchnął gromkim śmiechem, nad wyraz zadowolony ze swojego dowcipu. - No tak, to my sobie raczej nie porozmawiamy - wyciągnął z bocznej kieszeni chustkę i wytarł ze swojej twarzy kropelki krwi elfi. - Jak to mawiają? Gość w dom, bogowie w dom? Ale na nas już pora, więc racz nam dobrodzieju wybaczyć, że cię tak prędko opuszczamy. Acha, i na koniec, pozdrów ode mnie swoją śliczną małżonkę. Wraz z przebrzmieniem echa drugiego wystrzału padł rozkaz wymarszu. Sznur nieludzi powędrował w głąb lasu, pod czujnym okiem legionowych lwów. Oficer wciąż patrzył się na dziesiątki ciał w jamie, oprószonych wapnem. Drugi papieros prawie się dopalił, ale mężczyzna stał jak zahipnotyzowany. Jeszcze rok temu był byle szewcem i podrzędnym kapralem w rezerwie. Ledwo wiązał koniec z końcem, a jego żona (co za paskudna raszpla! - syknął na samo wspomnienie o starym babsztylu) non stop suszyła mu głowę w sprawach łóżkowych, choć była paskudna jak noc. Ale popatrzcie teraz! Kapitan XXIII szwadronu pacyfikacyjnego, który nie musi już wysłuchiwać bzdurnych utyskiwań wrednej żony (a przede wszystkim chędożyć jej). Nawet dali mu żelazny krzyż za niezwykłą determinację (jednego dnia oczyścił dwie duże wioski) w wypełnianiu woli Imperatora. Tak, życie oficera w jego mniemaniu jakoś się ułożyło. A w dodatku obecnie myślał, że odkrył w sobie nową wrażliwość estetyczną, gdy wodził wzrokiem po zabitych nieludziach. Weszło mu to nawet w nawyk, ponieważ od jakiegoś czasu, po skończonej akcji, zostawał z dwoma zaufanymi żołdakami (ach, jaka szkoda, że nie podzielali jego zamiłowania! - wzdychał czasami do siebie). Stał tak samotnie nad trupami i urzeczony gapił się na nie, aż czuł, że napełnił się pięknem od stóp do głów i mógł odjechać do reszty jednostki. Zaciągnął się papierosem ostatni raz i wystrzelił go spomiędzy palców na ciała nieludzi. Uśmiechnięty odwrócił się, aby spojrzeć w lufę pistoletu. Parę kroków od niego stał dzieciak z bronią w rękach. Chłopiec miał małe odstające uszy, zakończone szpicą, jak u elfów. Oficer spojrzał nad głową małego elfa, ale nie zdołał wypatrzeć swoich podkomendnych. Skierował wzrok znowu na chłopaka, który nerwowo zagryzał wargi. Zrobił krok do przodu. Dzieciak gwałtownie potrząsnął pistoletem, dając znać, aby się nie zbliżał. - Hej, kolego - zaczął mężczyzna. - Nie wygłupiaj się, dobrze? Odłóż ten pistolet, to niebezpieczna zabawka - uśmiechnął się i wyciągnął rękę do chłopaka. Ten jednak nadal celował w oficera i ani myślał opuścić broń. Ręce mu drżały, a oczy szkliły się perliście. - Zróbmy tak, ty mi oddasz pistolet, a dobry wujek Albert zabierze cię do siebie i da gorącej czekolady. - Co ty na to? - postąpił kolejny krok do przodu, ale chłopak cofnął się. - Nie - powiedział łamiącym się głosem elficki dzieciak. - To za mamę i tatę. - Co? Kula trafiła prosto w lewe oko, przeszła przez czaszkę i wyleciała w fontannie krwi z tyłu głowy. Dobry wujcio Albert wyrzucił w bok ramiona i poszybował w dół jaru z martwymi nieludźmi. Upadł na dwójkę elfów - kobietę oraz mężczyznę - a krew, która płynęła z jego rany, obmyła twarze dwojga nieludzi, sprawiając, iż wydawało się, że uśmiechają się. Do czasu, aż żołnierze towarzyszący oficerowi zaalarmowani wystrzałem przybiegli do dołu, po malcu nie został najdrobniejszy ślad, oprócz pojedynczej łuski. Stali i patrzyli na zwłoki swojego dawnego szefa. - A tak właściwie - zaczął jeden z nich - dlaczego zabijamy tych nieludzi? - Cholera wie - drugi podrapał się w głowę - rozkaz to rozkaz, nie? - Taak, chyba masz rację. Chodźmy, trzeba zameldować, co się stało. - No, służba nie drużba. Para młodych, bystrych oczu odprowadziła wzrokiem dwójkę żołnierzy. Po paru chwilach malec wstał i ruszył w sobie tylko znanym kierunku. W magazynku pistoletu zostało mu jeszcze parę naboi. Oceansoul - Nie 30.03.2008, 10:48:46 " /> Cytuj: matiz123 - Nie 30.03.2008, 12:37:46 " />Jeszcze jeden szczególik. Mniej więcej w środku tekstu jest zdanie: "Patrzyła na swojego męża i próbował coś mu powiedzieć, bezgłośnie ruszając ustami" - powinno być chyba "próbowała". Poza tym opowiadanie bardzo mi się spodobało. Trochę szkoda, że jest takie krótkie. Fenris - Nie 30.03.2008, 17:10:50 " />Rozkaz to rozkaz Ciepłe promienie popołudniowego słońca przebijały się przez korony drzew. Światło tańczyło pomiędzy jesiennymi liśćmi, budząc do życia wachlarz barw rosłych klonów. W dole niewielka postać poruszyła się, szeleszcząc opadłym listowiem. Mężczyzna w czarnym, oficerskim płaszczu wyjął z wewnętrznej kieszeni niewielkie srebrne pudełko i sięgnął po papierosa. Postukał końcówką o papierośnicę, po czym włożył go do ust, zapalił i głęboko zaciągnął się. Odchyliwszy głowę w tył, wypuścił siny dym i uśmiechnął się. Palił niespiesznie, raz po razie skopując liście do dołu, nad którym stał. Przegniły liść klonu zafalował w powietrzu i bezdźwięcznie opadł na wykrzywioną w grymasie bólu twarz nieżywego krasnoluda, leżącego tuż pod stopami żołnierza. To był dobry dzień - rzekł w duchu oficer. Zamyślony spojrzał w górę i z uznaniem pokiwał głową. Nalot nad samym porankiem przebiegł bez większych zgrzytów (zapamiętać na przyszłość: jesienne poranki na tej zapomnianej przez bogów północy są strasznie zimne, na następne pacyfikacje wziąć płaszcz z futrzanym podbiciem). Wioska była położona tuż nad skrajem lasu. Lodowata mgła jeszcze spowijała wszystkie chaty, kiedy na zabłoconą drogę wjechały ciężarówki. Z paki wozów pozeskakiwali żołnierze z karabinami, na ramionach błyszczały im legionowe lwy z polerowanego żelaza. Prędko rozpierzchli się po wsi, aby obstawić wszystkie domy i móc przystąpić do pracy. Drzwi jedne za drugimi wylatywały z futryn, a siepacze z ogłuszającym krzykiem wdzierali się do środka, posyłając serie z automatów w sufit. Po paru chwilach główna ulica zapełniła się gnomami, krasnoludami, elfami - jednym zdaniem - mrowie nieludzi zostało w samych tylko odzieniach nocnych powyciąganych siłą ze swoich domostw. Paru próbowało stawić opór, ale rychło kończyli z ciałami pooranymi kulami. W całym tym zgiełku pewien oficer wraz z kilkoma żołnierzami wtargnął do jednego z domów. Tuż za progiem właściciel chaty, elf, dostał kolbą w brzuch, natychmiast z sykiem bólu złożył się wpół i nie upadł tylko dzięki ramionom żołnierzy, którzy powlekli go pod ścianę. Żona elfa nie zdołała powiedzieć ani słowa, gdy oficer złapał ją za włosy i trzasnął o ścianę. Elfka z rozciętą głową ciężko upadła na podłogę. Wsparła się z trudem na ramionach, a wąska strużka krwi pociekła jej z ust. Elf zaczął wrzeszczeć, złorzecząc oficerowi, ale ten nie zwracał na niego uwagi. Mężczyzna w płaszczu podszedł do płaczącej na podłodze kobiety, kopnął ją obcasem w żebra, a następnie chwycił w pasie i przewrócił na plecy. Stanął nad nią i dwoma następnymi kopniakami zmiażdżył łokcie kobiety. Ze zdziwieniem stwierdził, że elfka nadal jest przytomna, choć jej oczy wydawały się zionąć pustką. Patrzyła na swojego męża i próbowała coś mu powiedzieć, bezgłośnie ruszając ustami. Łzy mieszały się z krwią na twarzy kobiety, kiedy oficer jednym ruchem zdarł z niej koszulę nocną, a sam zaczął pospiesznie ściągać spodnie. Elf ponownie zaczął bezsilnie krzyczeć, a gdy jeden z żołnierzy chciał czym prędzej zakneblować mu usta, oficer gestem dłoni dał znak, by tego nie robić. Następnie z uśmiechem popatrzył się na elfa i pochylił nad jego żoną. W wiosce stał długi szpaler nieludzi. Jedni tępo patrzyli przed siebie, drudzy posępnie zwiesili głowy na klatki piersiowe, a jeszcze inni toczyli nienawistnym wzrokiem po legionowych żołnierzach. Jednakże wszyscy z nieludzi wzdrygali się na okropny dźwięk, dochodzący z jednego z domów. Krzyk przerodził się w potworne wycie, gdy umilkł pojedynczy wystrzał. Po chwili drugi głos również zamarł. Oficer powoli dopiął pas, oblizał wargi i podszedł do leżącego elfa. Pochylił się nad nim i spytał się. - Co tam tak mamroczesz? Elf podniósł wzrok i natrafił na rozpalone krwią oczy mężczyzny w ciemnym płaszczu. Zdarte struny głosowe nie były w stanie wydobyć głosu, tylko usta poruszały się w niemej rozpaczy. - Co? Nie słyszę cię - oficer przyłożył rękę do ucha i udał, że nasłuchuje. Po chwili wybuchnął gromkim śmiechem, nad wyraz zadowolony ze swojego dowcipu. - No tak, to my sobie raczej nie porozmawiamy - wyciągnął z bocznej kieszeni chustkę i wytarł ze swojej twarzy kropelki krwi elfki. - Jak to mawiają? Gość w dom, bogowie w dom? Ale na nas już pora, więc racz nam dobrodzieju wybaczyć, że cię tak prędko opuszczamy. Aha, i na koniec, pozdrów ode mnie swoją śliczną małżonkę. Wraz z przebrzmieniem echa drugiego wystrzału padł rozkaz wymarszu. Sznur nieludzi powędrował w głąb lasu, pod czujnym okiem legionowych lwów. Oficer wciąż patrzył się na dziesiątki ciał w jamie, oprószonych wapnem. Drugi papieros prawie się dopalił, ale mężczyzna stał jak zahipnotyzowany. Jeszcze rok temu był byle szewcem i podrzędnym kapralem w rezerwie. Ledwo wiązał koniec z końcem, a jego żona (co za paskudna raszpla! - syknął na samo wspomnienie o starym babsztylu) non stop suszyła mu głowę w sprawach łóżkowych, choć była paskudna jak noc. Ale popatrzcie teraz! Kapitan XXIII szwadronu pacyfikacyjnego, który nie musi już wysłuchiwać bzdurnych utyskiwań wrednej żony (a przede wszystkim chędożyć jej). Nawet dali mu żelazny krzyż za niezwykłą determinację (jednego dnia oczyścił dwie duże wioski) w wypełnianiu woli Imperatora. Tak, życie oficera w jego mniemaniu jakoś się ułożyło. A w dodatku obecnie myślał, że odkrył w sobie nową wrażliwość estetyczną, gdy wodził wzrokiem po zabitych nieludziach. Weszło mu to nawet w nawyk, ponieważ od jakiegoś czasu, po skończonej akcji, zostawał z dwoma zaufanymi żołdakami (ach, jaka szkoda, że nie podzielali jego zamiłowania! - wzdychał czasami do siebie). Stał tak samotnie nad trupami i urzeczony gapił się na nie, aż czuł, że napełnił się pięknem od stóp do głów i mógł odjechać do reszty jednostki. Zaciągnął się papierosem ostatni raz i wystrzelił go spomiędzy palców na ciała nieludzi. Uśmiechnięty odwrócił się, aby spojrzeć w lufę pistoletu. Parę kroków od niego stał dzieciak z bronią w rękach. Chłopiec miał małe odstające uszy, zakończone szpicą, jak u elfów. Oficer spojrzał nad głową małego elfa, ale nie zdołał wypatrzeć swoich podkomendnych. Skierował wzrok znowu na chłopaka, który nerwowo zagryzał wargi. Zrobił krok do przodu. Dzieciak gwałtownie potrząsnął pistoletem, dając znać, aby się nie zbliżał. - Hej, kolego - zaczął mężczyzna. - Nie wygłupiaj się, dobrze? Odłóż ten pistolet, to niebezpieczna zabawka - uśmiechnął się i wyciągnął rękę do chłopaka. Ten jednak nadal celował w oficera i ani myślał opuścić broń. Ręce mu drżały, a oczy szkliły się perliście. - Zróbmy tak, ty mi oddasz pistolet, a dobry wujek Albert zabierze cię do siebie i da gorącej czekolady. Co ty na to? - postąpił kolejny krok do przodu, ale chłopak cofnął się. - Nie - powiedział łamiącym się głosem elficki dzieciak. - To za mamę i tatę. - Co? Kula trafiła prosto w lewe oko, przeszła przez czaszkę i wyleciała w fontannie krwi z tyłu głowy. Dobry wujcio Albert wyrzucił w bok ramiona i poszybował w dół jaru z martwymi nieludźmi. Upadł na dwójkę elfów - kobietę oraz mężczyznę - a krew, która płynęła z jego rany, obmyła twarze dwojga nieludzi, sprawiając, iż wydawało się, że uśmiechają się. Do czasu, aż żołnierze towarzyszący oficerowi zaalarmowani wystrzałem przybiegli do dołu, po malcu nie został najdrobniejszy ślad, oprócz pojedynczej łuski. Stali i patrzyli na zwłoki swojego dawnego szefa. - A tak właściwie - zaczął jeden z nich - dlaczego zabijamy tych nieludzi? - Cholera wie - drugi podrapał się w głowę - rozkaz to rozkaz, nie? - Taak, chyba masz rację. Chodźmy, trzeba zameldować, co się stało. - No, służba nie drużba. Para młodych, bystrych oczu odprowadziła wzrokiem dwójkę żołnierzy. Po paru chwilach malec wstał i ruszył w sobie tylko znanym kierunku. W magazynku pistoletu zostało mu jeszcze parę naboi. PS. Dziękuję serdecznie Oceansoul i Matiz123 za wszelkie uwagi i opinie. Tae - Nie 30.03.2008, 17:30:42 " /> Cytuj: Fenris - Nie 30.03.2008, 18:16:14 " />Dziękuję Tae za uwagi i doceniam je (nie mówiąc o wdzięczności za poświęcony czas na przeczytanie tekstu), ale pozostanę przy poprzedniej wersji opowiadania. |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |