ďťż
Wštki |
[ME2] Wrażenia z PGA '09 (Ingmar)
Ingmar - Wto 27.10.2009, 20:12:51 " />Przy okazji tegorocznej edycji targów Poznań Game Arena, BioWare przygotowało dla nas naprawdę sympatyczną niespodziankę - stoiska z Dragon Age i Mass Effect 2. Każdy odwiedzający miał szansę zapoznać się z grywalną wersją obu tytułów. Oczywiście, przy takiej atrakcji nie mogło zabraknąć delegacji Twierdzy Insimilion. Porzuciliśmy na chwilę miecze i tarcze, by pochwycić w dłonie futurystyczne karabiny i inne zabawki, plujące ogniem przyszłości. Pogadaliśmy, postrzelaliśmy, zginęliśmy w bardzo widowiskowy sposób... No i fajnie było! Nasza krótka przygoda z Mass Effect 2 zaczęła się w klimatycznie wystrojonej, przyciemnionej sali. Niewielka ilość światła, plakaty reklamujące grę, świecące monitory i szumiące konsole. Właśnie! Dostępna była jedynie wersja przeznaczona na Xboxa 360. Nie żeby to był problem. Po wielu godzinach, spędzonych na masakrowaniu hordy w Gears of War 2, połączenie pad + shooter przestaje straszyć. Ale wróćmy do tematu - miejsce zwyczajowego ekranu ładowania zastąpił obrazek, objaśniający klawiszologię. Zmiany są niewielkie, układ klawiszy jeszcze bardziej przypomina wspomniane już GoW. Za "przyklejanie się" do obiektów odpowiada teraz "A", zaś za pomocą "B" uderzymy wroga trzymanym aktualnie gnatem. Ostatnią zmianą jest funkcja "X" - przeładowywanie. Wczytywanie dobiegło końca, rozpoczeła się prawdziwa gra. Znajdujemy się na planecie skolonizowanej przez Asarii - Illium, w latającej taksówce, prowadzonej przez jedną z niebieskich śliczności. Następuje krótka wymiana zdań. Cóż, dialogi nadal wyglądają świetnie, wyraźnie deklasując konkurencję. Filmowe ujęcia, zbliżenia, ukazanie akcji pod różnymi kątami, wreszcie - świetna mimika i profesjonalny voice-acting. Czyli dokładnie tak, jak w pierwszym Mass Effect. Oprawa wizualna nie wydaje się być realnie poprawiona. Na pochwałę zasługują jedynie modele postaci, które są naprawdę szczegółowe i po prostu ładne; otoczenie wydaje się być żywcem przeniesione z "jedynki". Ach, jeszcze coś - słynny efekt ziarna. Nie wiem, czy było to spowodowane konfiguracją monitora, czy też cechą programu, ale odczułem wyraźne przesycenie ową ziarnistością. Miejmy nadzieję, że będzie można ją wyłączyć, gdyż w obecnej formie wywołuje raczej negatywne wrażenia estetyczne. Lot skończył się równie szybko, co zaczął, a my trafiliśmy na kolejny ekran ładowania. Tym razem interaktywny. Obrazek przedstawia windę - tajest! - jadącą wewnątrz budynku, my zaś możemy zadecydować, na którym piętrze chcemy się zatrzymać. Wygląda to całkiem fajnie i wydaje się być nieco lepszym rozwiązaniem, niż powolne kabiny z irytującą muzyczką. Wysiadamy na dachu. Lokacja otwarta, wyposażona w dynamiczne tło, przedstawiające żyjące miasto. Ładnie. Ciekawostką są kompani - u naszego boku walczą bohaterowie ME: Galaxy - Miranda Lawson i Jacob Tylor. Najwyraźniej jednak nie mają ochoty na rozmowę, więc nie napiszemy wiele o ich osobowości. A szkoda... Po kilku krokach napotykamy wrogie oddziały. No tak, w końcu Mass Effect to bardziej gra akcji, niż RPG. Szybki bieg do najbliższej osłony i rozpoczynamy zabawę. Dokładnie - zabawę. System walki jest świetny. Płynny, dynamiczny, wymagający odrobiny taktycznego zacięcia i pozwalający na stosowanie rozmaitych strategii. Na naszych plecach spoczywają cztery pukawki, a każda zapewnia inne wrażenia podczas strzelanin. Nowością jest rakietnica, która zastąpiła miejsce pistoletu. Co tu dużo pisać - wymiata! Pociski same znajdują drogę do celu, wybuchają i przewracają wrogów. Z takim gnatem nie sposób przegrać walki. Oczywiście, dopóki mamy amunicję, której zasoby bardzo łatwo uszczuplić. Za pomocą następnej serii rakiet eliminujemy dość irytujące wieżyczki i ruszamy do bardziej bezpośredniego starcia. Na ekranie sporo się dzieje, a gra ani na moment nie zwalnia - ekstra! Czas na wykorzystanie karabinu szturmowego. Jedna seria, druga, Shepard przeładowuje... Że co, proszę? Tak, to kolejna nowość - przeładowywanie. Nadal nie kończą nam się pestki, ale dość często musimy wymieniać magazynki, a w zasadzie - "uaktywniać system schładzający", jak to się fabularnie nazywa. Przegrzewania broni znanego z ME1 już nie uświadczymy - i dobrze! Innowacji nie powinno się szukać na siłę, stosując nieintuicyjne rozwiązania. Kolejny raz pochwalę walki - są dłuższe i bardziej zaciekłe. Mierzymy się z pokaźnymi grupami wrogów, którzy po częstokroć są nieźle ufortyfikowani. Podczas pokazu na nasz oddział maszerowały roboty, ze średniego dystansu mierzyli do nas najemnicy, a z większej odległości - snajperzy, wspierani ogniem wieżyczek. Częste zmiany broni stały się koniecznością. Mijają kolejne minuty, wreszcie - udaje nam się wyczyścić lokację z niemal wszystkich oznak życia. Niemal - kilka strzałów ze strzelby eliminuje ostatniego z wrogich najemników. Kolejna ciekawostka - zmienił się w krwawą plamę, rozsmarowaną po najbliższej ścianie. Mass Effect 2 wprowadza na pole walki krew i urwane kończyny. Nie występują może w takich ilościach, co w Dragon Age, ale ich obecność jest odczuwalna. Na zakończenie wypada powiedzieć jeszcze słowo o dwóch zapowiadanych rewolucjach - systemie stref obrażeń i ulepszonej SI. Pierwszy występuje, jak najbardziej! Wrogowie się przewracają, możemy wyginać ich kończyny, a nawet je odrywać, po zastosowaniu odpowiednio mocnego uderzenia. Co do sztucznej inteligencji - już tak różowo nie jest. Podczas pokazu rzuciła mi się w oczy nieporadność towarzyszy. Nie bardzo wiedzieli, co mają ze sobą zrobić, więc skończyli na "przyklejeniu się" do najbliższej ściany i ostrzeliwaniu wroga. O mobilności czy stosowaniu taktyki nie ma, niestety, mowy. Podobnie wrogowie - rzadko zmieniają ustaloną pozycję, jeśli mogą nas atakować na odległość. Część "strzelaną" mamy już za sobą, przyszła pora na odrobinę fabuły. Aktualnie zajmujemy się kompletowaniem doborowej drużyny, a na tę konkretną planetę przybyliśmy w poszukiwaniu niesamowitego zabójcy - Thane'a. Grupa Asari, z którymi nawiązujemy dialog, nie ma ochoty na udzielenie nam konkretnych informacji. Na szczęście - akcja szybko nabiera tempa. Okazuje się, że ochrona "coś usłyszała", a chwilę później kamera przenosi nas do szybu wentylacyjnego, w którym schował się pożądany jegomość. Kosmita nagle pojawia się w pokoju. I przeprowadza widowiskową egzekucję niebieskich panienek, zakończoną akcją, która przypomina rytualne morderstwo. Thane spogląda w oczy swojej ofiary, a następnie z uwagą odkłada jej stygnące ciało. Robi wrażenie. Następnie w iście teatralny sposób prezentuje swoją personę i... demo teoretycznie się kończy. Nie dla nas! Postanowiliśmy raz jeszcze przejrzeć menu główne w poszukiwaniu jakiś ciekawostek. Znaleźliśmy je w sekcji z zapisanymi stanami gry. Oprócz etapu, który właśnie ukończyliśmy, leżało tam coś innego, coś, czego nie prezentowano na żadnej innej konsoli. Pomyłka? Niespodzianka dla wytrwałych? Nie wiem. Grunt, że wylądowaliśmy wiele godzin gry później, a to, co zobaczyliśmy było jednym z możliwych zakończeń. Negatywnym, tak dokładniej. Jeśli nie masz ochoty na spoilery - pomiń następny akapit tego tekstu. Akcja "dodatkowego" etapu rozgrywa się na pokładzie Normandii, a konkretniej - w płonącej ładowni. Na cut-scence możemy zobaczyć, jak Shepard rozmawia z jednym z towarzyszy. Wydaje mi się, że podczas dialogu padło imię "Liara", ale nie jestem pewien. W każdym razie - z wyglądu przypominała niebieskooką kosmitkę. Dzielny komandor wprowadza kolejnych członków załogi do kapsuł ratunkowych, wszystko idzie aż nazbyt dobrze, gdy... następuje potężna eksplozja. Jakaś łysa, kobieca postać (Obiekt Zero?) pada martwa na ziemię, kapsuły zostają przedwcześnie odpalone, a my musimy ratować się ucieczką. Wybiegamy z rozgrzanej do czerwoności ładowni, by znaleźć się na podejrzenie spokojnym mostku. Tutaj ognia nie uświadczymy, panuje cisza i spokój. Co nie jest takie dziwne, biorąc pod uwagę fakt, iż spora część kadłuba została po prostu wyrwana, a przez dach naszego statku możemy podziwiać połowę galaktyki. Zwiedzamy opuszczone pomieszczenia, by natknąć się na półżywego Jokera. Jemu również próbujemy pomóc, ale, niestety, jest już za późno. Kamera zabiera nas wiele metrów w górę i przedstawia powód naszych zmartwień - kolosalnych rozmiarów statek, który właśnie wypuszcza wiązkę laserową w kierunku Normandii. Następuje kolejna eksplozja. SSV znika z powierzchni galaktyki, nam jednak udaje się przeżyć. Nie na długo. Szybko okazuje się, że kombinezon dryfującego w próżni Sheparda został uszkodzony. Skutek jest oczywisty - śmierć przez uduszenie. Przez następnych kilka sekund możemy obserwować jego agonię - wicie się i krzyki. Szybko zastąpione przez wszechobecną, kosmiczną ciszę... Druga część prezentacji dobiega końca. Mass Effect 2 będzie tytułem udanym, mogę to powiedzieć już teraz, po jakiś 40 minutach gry. Niech przemówią fakty - byłem zmuszony do stania w mało komfortowej pozycji, a ani na chwilę nie zwróciłem uwagi na bolące nogi czy drętwiejące ręce. Gra wciąga i nie pozwala myśleć o przyziemnych problemach. Wygląda równie dobrze, co część pierwsza, a przy tym jest płynniejsza i bardziej intensywna. System walki na pewno nie zawiedzie, towarzysze zapowiadają się na postaci nietuzinkowe, a gra na pewno zaoferuje sceny, wzbudzające silne emocje. Jest na co czekać! Oceansoul - Wto 27.10.2009, 20:30:35 " /> Cytuj: Ingmar - Wto 27.10.2009, 21:09:39 " />Jakichś, tak? Łał, codziennie człowiek się czegoś uczy. Dzięki! :] --- Przy okazji tegorocznej edycji targów Poznań Game Arena, BioWare przygotowało dla nas naprawdę sympatyczną niespodziankę - stoiska z Dragon Age i Mass Effect 2. Każdy odwiedzający miał szansę zapoznać się z grywalną wersją obu tytułów. Oczywiście, przy takiej atrakcji nie mogło zabraknąć delegacji Twierdzy Insimilion. Porzuciliśmy na chwilę miecze i tarcze, by pochwycić w dłonie futurystyczne karabiny i inne zabawki, plujące ogniem przyszłości. Pogadaliśmy, postrzelaliśmy, zginęliśmy w bardzo widowiskowy sposób... No i fajnie było! Nasza krótka przygoda z Mass Effect 2 rozpoczęła się w klimatycznie wystrojonej, przyciemnionej sali. Odgłosy strzelanin, dobiegające z głośników, plakaty reklamujące grę, świecące monitory i szumiące konsole. Właśnie! Dostępna była jedynie wersja przeznaczona na Xboxa 360. Nie żeby to był problem. Po wielu godzinach, spędzonych na masakrowaniu hordy w Gears of War 2, połączenie "pad + shooter" przestaje straszyć. Ale wróćmy do tematu - miejsce zwyczajowego ekranu ładowania zastąpił obrazek, objaśniający klawiszologię. Zmiany są niewielkie, układ przycisków jeszcze bardziej przypomina wspomniane już GoW. Za "przyklejanie się" do obiektów odpowiada teraz "A", zaś za pomocą "B" uderzymy wroga trzymanym gnatem. Ostatnią nowością jest funkcja "X" - przeładowywanie. Wczytywanie dobiegło końca, rozpoczeła się prawdziwa gra. Znajdujemy się na planecie skolonizowanej przez Asarii - Illium, w latającej taksówce, prowadzonej przez jedną z niebieskich śliczności. Następuje krótka wymiana zdań. Cóż, dialogi nadal wyglądają świetnie, wyraźnie deklasując konkurencję. Filmowe ujęcia, zbliżenia, ukazanie akcji pod różnymi kątami, wreszcie - świetna mimika i profesjonalny voice-acting. Czyli dokładnie tak, jak w pierwszym Mass Effect. Oprawa wizualna nie wydaje się być realnie poprawiona. Na pochwałę zasługują jednak modele postaci, które są naprawdę szczegółowe i po prostu ładne; otoczenie tymczasem wygląda jak żywcem przeniesione z "jedynki". Ach, jeszcze coś - słynny efekt ziarna. Nie wiem, czy było to spowodowane konfiguracją monitora, czy też cechą programu, ale odczułem wyraźne przesycenie ową ziarnistością. Miejmy nadzieję, że będzie można ją wyłączyć, gdyż w obecnej formie wywołuje raczej negatywne wrażenia estetyczne. Lot skończył się równie szybko, co zaczął, a my trafiliśmy na kolejny ekran ładowania. Tym razem interaktywny. Obrazek przedstawia windę - tajest! - jadącą wewnątrz budynku, zaś nasza rola sprowadza się do zadecydowania, na którym piętrze "pojazd" ma się zatrzymać. Wygląda to całkiem fajnie i wydaje się być nieco lepszym rozwiązaniem, niż powolne kabiny z irytującą muzyczką. Wysiadamy na dachu. Lokacja otwarta, wyposażona w dynamiczne tło, przedstawiające żyjące miasto. Ładnie. Ciekawostką są kompani - u naszego boku walczą bohaterowie ME: Galaxy - Miranda Lawson i Jacob Tylor. Najwyraźniej jednak nie mają ochoty na rozmowę, więc nie napiszemy wiele o ich osobowości. A szkoda... Po kilku krokach napotykamy wrogie oddziały. No tak, w końcu Mass Effect to bardziej gra akcji niż RPG. Szybki bieg do najbliższej osłony i rozpoczynamy zabawę. Dokładnie - zabawę. System walki jest świetny. Płynny, dynamiczny, wymagający odrobiny taktycznego zacięcia i pozwalający na stosowanie rozmaitych strategii. Na naszych plecach spoczywają cztery pukawki, a każda zapewnia inne wrażenia podczas strzelania. Nowością jest rakietnica, która zastąpiła miejsce pistoletu. Co tu dużo pisać - wymiata! Pociski same znajdują drogę do celu, wybuchają i przewracają wrogów. Z takim gnatem nie sposób przegrać walki. Oczywiście, dopóki mamy amunicję, której zasoby bardzo łatwo uszczuplić. Za pomocą następnej serii rakiet eliminujemy dość irytujące wieżyczki i ruszamy do bardziej bezpośredniego starcia. Na ekranie sporo się dzieje, a gra ani na moment nie zwalnia - ekstra! Czas na wykorzystanie karabinu szturmowego. Jedna seria, druga, Shepard przeładowuje... Że co, proszę? Tak, to kolejna nowość - przeładowywanie. Nadal nie kończą nam się pestki, ale dość często musimy wymieniać magazynki, a w zasadzie - "uaktywniać system schładzający", jak to się fabularnie nazywa. Przegrzewania broni znanego z ME1 już nie uświadczymy - i dobrze! Innowacji nie powinno się szukać na siłę, stosując nieintuicyjne rozwiązania. Kolejny raz pochwalę walki - są dłuższe i bardziej zaciekłe. Mierzymy się z pokaźnymi grupami wrogów, którzy po częstokroć są nieźle ufortyfikowani. Podczas pokazu na nasz oddział maszerowały roboty, ze średniego dystansu mierzyli do nas najemnicy, a z większej odległości - snajperzy, wspierani ogniem wieżyczek. Częste zmiany broni stały się koniecznością. Mijają kolejne minuty, wreszcie - udaje nam się wyczyścić lokację z niemal wszystkich oznak życia. Niemal - kilka strzałów ze strzelby eliminuje ostatniego z wrogich najemników. Kolejna ciekawostka - zmienił się w krwawą plamę, rozsmarowaną po najbliższej ścianie. Mass Effect 2 wyprowadza na pola bitew krew i urwane kończyny. Nie występują może w takich ilościach, co w Dragon Age, ale ich obecność jest odczuwalna. Na zakończenie wypada powiedzieć jeszcze słówko o dwóch zapowiadanych rewolucjach - systemie stref obrażeń i ulepszonej SI. Pierwszy występuje, jak najbardziej! Wrogowie się przewracają, możemy wyginać ich kończyny, a nawet je odrywać po zastosowaniu odpowiednio mocnego uderzenia. Co do sztucznej inteligencji - już tak różowo nie jest. Podczas pokazu rzuciła mi się w oczy nieporadność towarzyszy. Nie bardzo wiedzieli, co mają ze sobą zrobić, więc rozgrywkę taktyczną zakończyli na "przyklejeniu się" do najbliższej ściany i ostrzeliwaniu wroga. O mobilności czy stosowaniu strategii nie ma, niestety, mowy. Podobnie wrogowie - rzadko zmieniają ustaloną pozycję, jeśli mogą nas atakować na odległość. Część "strzelaną" mamy już za sobą, przyszła pora na odrobinę fabuły. Aktualnie zajmujemy się kompletowaniem doborowej drużyny, a na tę konkretną planetę przybyliśmy w poszukiwaniu niesamowitego zabójcy - Thane'a. Grupa Asari, z którymi nawiązujemy dialog, nie ma ochoty na udzielenie nam konkretnych informacji. Na szczęście - akcja szybko nabiera tempa. Okazuje się, że ochrona "coś usłyszała", a chwilę później kamera przenosi nas do szybu wentylacyjnego, w którym schował się pożądany jegomość. Kosmita nagle pojawia się w pokoju. I przeprowadza widowiskową egzekucję niebieskich panienek, zakończoną akcją, która przypomina rytualne morderstwo. Thane spogląda w oczy swojej ofiary, a następnie z uwagą odkłada jej stygnące ciało. Robi wrażenie. Następnie w iście teatralny sposób prezentuje swoją personę i... demo teoretycznie się kończy. Nie dla nas! Postanowiliśmy raz jeszcze przejrzeć menu główne w poszukiwaniu jakichś ciekawostek. Znaleźliśmy je w sekcji z zapisanymi stanami gry. Oprócz etapu, który właśnie ukończyliśmy, leżało tam coś innego, coś, czego nie prezentowano na żadnej innej konsoli. Pomyłka? Niespodzianka dla wytrwałych? Nie wiem. Grunt, że wylądowaliśmy wiele godzin gry później, a to, co zobaczyliśmy było jednym z możliwych zakończeń. Negatywnym, tak dokładniej. Jeśli nie masz ochoty na spoilery - pomiń następny akapit tego tekstu. Akcja "dodatkowego" etapu rozgrywa się na pokładzie Normandii, a konkretniej - w płonącej ładowni. Podczas cut-scenki możemy zobaczyć, jak Shepard rozmawia z jedną z towarzyszek niedoli. Wydaje mi się, że podczas dialogu padło imię "Liara", ale nie jestem pewien. W każdym razie - z wyglądu przypominała niebieskooką kosmitkę. Dzielny komandor wprowadza kolejnych członków załogi do kapsuł ratunkowych, wszystko idzie aż nazbyt dobrze, gdy... następuje potężna eksplozja. Jakaś łysa, kobieca postać (Obiekt Zero?) pada martwa na ziemię, kapsuły zostają przedwcześnie odpalone, a my musimy ratować się ucieczką. Wybiegamy z rozgrzanej do czerwoności ładowni, by znaleźć się na podejrzenie spokojnym mostku. Tutaj ognia nie uświadczymy, panuje cisza i spokój. Co nie jest takie dziwne, biorąc pod uwagę fakt, iż spora część kadłuba została wyrwana, a przez dach naszego statku możemy podziwiać połowę galaktyki. Zwiedzamy opuszczone pomieszczenia, by natknąć się na półżywego Jokera. Jemu również próbujemy pomóc, ale, niestety, jest już za późno. Kamera zabiera nas wiele metrów w górę i przedstawia powód naszych zmartwień - kolosalnych rozmiarów statek, który właśnie wypuszcza wiązkę promieni laserowych w kierunku Normandii. Następuje kolejna eksplozja. SSV znika z powierzchni galaktyki, nam jednak udaje się przeżyć. Nie na długo. Szybko okazuje się, że kombinezon dryfującego w próżni Sheparda został uszkodzony. Skutek jest oczywisty - śmierć przez uduszenie. Przez następnych kilka sekund możemy obserwować jego agonię - wicie się i krzyki. Szybko zastąpione przez wszechobecną, kosmiczną ciszę... Druga część prezentacji dobiega końca. Mass Effect 2 będzie tytułem udanym, mogę to powiedzieć już teraz, po jakichś 40 minutach gry. Niech przemówią fakty - byłem zmuszony do stania w mało komfortowej pozycji, a ani na chwilę nie zwróciłem uwagi na bolące nogi czy drętwiejące ręce. Gra wciąga i nie pozwala myśleć o przyziemnych problemach. Wygląda równie dobrze, co część pierwsza, a przy tym jest płynniejsza i bardziej intensywna. System walki na pewno nie zawiedzie, towarzysze zapowiadają się na postaci nietuzinkowe, a gra na pewno zaoferuje sceny, wzbudzające silne emocje. Jest na co czekać! wojjoo - Wto 27.10.2009, 21:32:17 " />nie mam uwag. |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |