ďťż
 
 
 
 

Wštki


Harry Potter i Półkrwi Książe.



Orick - Pią 09.03.2007, 20:00:40
" />Tak, moja wariacja na temat 6 części Pottera. Przeczytajcie i oceńcie?
CDN może nastąpi...

Harry Potter i Półkrwi Książe
by Orick Raven

Rozdział Pierwszy: Ten Inny Minister

Deski zaskrzypiały niemiłosiernie, jak to robią zwykle, gdy dzieje się coś nie do końca po jego myśli. Przez okno wlewały się strumienie warszawskiego, letniego słońca, zalewając pomieszczenie i oświetlając niewielki pokój, w którym dominujące miejsce zajmowały: szafa, biurko, telewizor i fotel. Gdzieś w głębi było też pościelone łóżko i drzwi do łazienki, oraz przedpokoju.
Mężczyzna o niebieskich oczach i czarnych włosach w skupieniu oglądał obraz w telewizorze, specjalnie nie interesując się tym, że właśnie za jego plecami dwa psy uniosły pyski, nasłuchując kroków postaci, która właśnie naruszała prywatność ich pana.
Leniwie sięgnął po pilota i równie leniwym ruchem nacisnął czerwony guzik, w jednej chwili uciszając potok słów z ust spikerki.
Drzwi uchyliły się i dwa psy rasy labrador natychmiast skoczyły do intruza, gotowe rozszarpać go na strzępy.
- Amos, Barry, spokój – Rozkaz mężczyzny natychmiast uspokoił dwa zwierzaki, które niechętnie odskoczyły od drzwi i wróciły na swój dywanik.
Zapach tanich perfum, który wlał się do jego pokoju natychmiast wyzwoliły w nim chęć otworzenia okna, w celu przewietrzenia pokoju. Jednakże wiedział, że nie ma teraz na to czasu i że słowa, które ma przekazać mu kobieta, są w tej chwili najważniejsze.
Drobna blondynka, lat około trzydziestu, o krótkich włosach i brązowych oczach spojrzała z obawą na psy.
- Te Twoje kundle zaczynają mnie poważnie wnerwiać – Powiedziała kobieta ostro, spoglądając z zawiścią na dwa zwierzaki, które w odpowiedzi warknęły cicho. Zrobiła krok w kierunku fotela, na którym siedział mężczyzna, który teraz lustrował ją uważnym spojrzeniem.
- Zwierzęta mają to do siebie, że są dużo wierniejsze od ludzi – Powiedział mężczyzna ostro i spojrzał na nią. – Co się dzieje?
Kobieta odetchnęła cicho, zapewne próbując wytworzyć atmosferę dramatyzmu, po czym zaczęła wyjaśniać rozentuzjazmowanym głosem.
- Warren zaczyna przesadzać. Ostatnio zaczął nam wyrzucać, że jesteśmy zbyt jawni, a po ostatniej akcji pod Pałacem Kultury miał zamiar wysłać na ciebie Zakapturzonych.
Mężczyzna parsknął cichym śmiechem i skinął głową, pozwalając jej na kontynuację jej wywodu.
- Generalnie nie podoba mu się fakt, że załatwiłeś to w tak otwarty sposób. Wiem, że nikt cię nie widział – dodała szybko, widząc sprzeciw na jego twarzy – ale sam przyznasz, że blisko trzydziestu świadków którzy są gotowi zeznawać, to dużo za dużo.
Na twarzy jej rozmówcy pojawił się zagadkowy uśmiech, jednakże nie zdradzał on zbytnio żadnego uczucia.
- Warren, jak dobrze ci wiadomo, nie znosi takich sytuacji. Dlatego daje ci drugą szansę – Masz to jakoś zatuszować, pozbyć się tych świadków, albo przekupić kogo trzeba.
- Alicjo, chyba przeceniasz możliwości przeciętnego człowieka. Ja również nie jestem zadowolony z tego, co się stało, ale do jasnej cholery, niby jak mam to odkręcić?
Na ustach kobiety błysnął uśmiech – nieco naiwny, ale zdradzający szyderstwo.
- To ty jeszcze dwa dniu temu chwaliłeś się, jako byś miał takie wpływy, że każdy w tym mieście jest u twoich stóp – Prychnęła – Odkręć to jakoś, ty zarządzasz „Okiem”.
Mężczyzna spojrzał na swoje dwa psy, zastanawiając się nad słowami kobiety. Rzeczywiście, jego wpływy były naprawdę bardzo duże, jednakże z pewnością nie na tyle, żeby były w stanie odkręcić zabójstwo tak poważnej osoby, jak polski minister magii.
- Ciężko będzie dzisiaj znaleźć kogoś, kogo zaskoczę Imperiusem – Odpowiedział wreszcie, odrywając wzrok od swych psów i przenosząc go na kobietę – Jednakże wydaje mi się, ze w całym tym planie widzę pewną lukę, którą mogę jeszcze załatać i coś niecoś zataić. Zapewne będzie to punkt zaczepienia do kolejnych działań.
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona, oczekując wyjaśnień.
- Widzisz… Słyszałem kiedyś, że polski minister magii miał liczne konflikty z Voldemortem, w czasach, gdy ten jeszcze szerzył swój terror. – Wyjaśnił mężczyzna, po czym wstał z fotela i zaczął krążyć po pokoju – W dzisiejszych czasach, gdy Dumbledore ogłasza, że Voldemort powrócił…
Kobieta kiwnęła głową ze zrozumieniem.
- Z pewnością szuka kogoś, kto pomógłby mu to udowodnić…
Mężczyzna cmoknął z aprobatą.
- Dokładnie kochana. Dumbledore nigdy nie był świętoszkiem. Zwłaszcza zwracając uwagę na to, co wyrabia z Potterem i na tę jego prywatną armię pod zamkiem…
- Tak twierdzi ministerstwo..
- Ministerstwo zazwyczaj ma rację. Osobiście byłem w Hogwarcie i widziałem te oddziały – Odpowiedział mężczyzna gniewnie – Póki Dumbledore ma Pottera, może się za nim ukrywać, a w krytycznym momencie może nawet posłać go ludziom na śmierć, wszystko zrzucając na tego naiwnego chłopca… Widzisz: Dumbledore wcale nie jest taki naiwny, za jakiego bierze go ministerstwo. Wiem, że te jego drobne przygody z czarną magią w młodości nie uszły mu na sucho i że teraz niechętnie się do nich przyznaje – Powiedział mężczyzna z zadowoleniem – A teraz, gdy cały magiczny świat jest podzielony, liczy się każdy głos. Jak myślisz, ile Dumbledore mógłby skłamać, gdyby dowiedział się, że można wplątać śmierciożerców w zabójstwo Nowaka?
Kobieta klasnęła w dłonie.
- Dobrze pomyślane. No ale to bardzo ryzykowne… Nie uważasz, że on nie pójdzie na taki ruch?
Mężczyzna znów parsknął śmiechem spoglądając na nią z pogardą, jak gdyby była jakimś wyjątkowo nieudanym eksperymentem.
- Czy ty naprawdę go nie znasz? Skoro zaryzykował wysłanie swych ludzi do olbrzymów, aby ich pozyskać do własnych celów, skoro był gotów rzucić Imperiusa na parunastu aurorów…
- Z Moodym włącznie – Dodała kobieta, wyraźnie znudzona, jak gdyby wszystko, co mówił mężczyzna, było jej doskonale wiadome – Słuchaj, imperius, aurorzy, olbrzymy – To wszystko CO INNEGO, niż zabójstwo, do jasnej cholery!
Mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą i odetchnął głośno, wyraźnie okazując tym samym swoje negatywne nastawienie do słów kobiety.
- Teraz stary pryk chwyci się wszystkiego, byleby tylko pozyskać kolejnych. Wyeliminuje Voldemorta, potem wyeliminuje Knota czy kto tam będzie ministrem, a skończy na tym, że zamorduje Pottera i obwoła się Mesjaszem Feniksa.
Kobieta zaśmiała się głośno: Psy uniosły głowę nerwowo, odbierając to za oznakę agresywności. Mężczyzna spojrzał na nią gniewnie, mając ochotę rzucić w nią najbliższym tomiskiem, które wpadnie mu w rękę. Alicja zaś śmiała się donośnie, odsłaniając swoje białe zęby.
- To brzmi jak jakiś scenariusz science fiction – Powiedziała, kręcąc głową. – Czy ty naprawdę myślisz, że Dumbledore jest tak chciwy? To, że z pewnością nie zależy mu na całej ludzkości i ich tak zwanego dobra jest pewne, tylko angole ciągle w to wierzą – Prychnęła – Ale z pewnością nie posunie się do takiego ruchu! Błądzisz we mgle, Michael.
Mężczyzna uśmiechnął się, słysząc swe imię. Schował twarz w dłoniach, zbierając myśli.
- Przede wszystkim – Ciągnęła kobieta – Ostatnie wydarzenia w Departamencie Tajemnic, które są oczywiście ściśle tajne, doskonale pokazują, że Voldemort powrócił. Dumbledore nie potrzebuje kolejnych niebezpiecznych dowodów na to, co pewne.
Mężczyzna odkrył swą twarz, którą teraz wykrzywiał okropny uśmiech, w którym dało się wyczytać najgorsze zamiary i niecne plany.
- W takim razie zapewnimy mu nowych wrogów… - Wyszeptał i spojrzał na kobietę z uśmiechem – Kogoś, kogo będzie musiał wyeliminować z wielkim rozmachem, zburzyć jego karierę i wszystko, co może zagrażać Albusowi.
Kobieta spojrzała na niego ciekawie, przekrzywiając głowę w śmieszny sposób. Ręce wsadziła do kieszeni czarnego płaszcza, szukając tam czegoś gorączkowo. Mężczyzna zaś obrócił się do niej plecami, wyjmując z biurka jakiś sfatygowany, czarny segregator, wypełniony aż po brzegi. Zaczął szybko przekładać strony, podczas gdy kobieta podeszła bliżej, zaglądając mu przez ramię.
Mężczyzna przewrócił paręnaście kartek ze zdjęciami i długimi opisami, po czym zatrzymał się na jednym, przedstawiającym jakiegoś starszego mężczyznę o siwiejących już włosach i bystrym spojrzeniu.
- Daniel Malathier? – Zapytała zaskoczona kobieta, rozpoznając mężczyznę na zdjęciu – Ale przecież to ambasador brytyjski, jak on mógłby podpaść Dumbledorowi?
Michael uśmiechnął się szeroko, studiując kolejne zapiski o Danielu w swym segregatorze. Wreszcie, gdy kobieta zadała to samo pytanie po raz kolejny, mężczyzna odpowiedział jej spokojnie.
- Powiedzmy, że Potter przyjedzie do Polski, a podczas swego pobytu w ambasadzie, nagle zostanie zaatakowany przez ambasadora, który okaże się śmierciożercą… - Wyjaśnił Michael, uśmiechając się zagadkowo. Kobieta spojrzała nań zaskoczona.
- Niby jak?
Nie odpowiedział jej, podchodząc do swej biblioteczki i przesuwając palcem po kolejnych tomach.
- Przecież on na pewno nie jest śmierciożercą. No a poza tym Dumbledore zabije go natychmiast, zanim zdążysz podrzucić trop świadczący o tym, że do Malathier zabił Nowaka.
Nadal nie odpowiadał, wodząc palcem po grzbietach książek i co chwila zatrzymując dłoń nad jednym z tomów tylko po to, żeby zaraz kontynuować dalej.
- Odpowiesz mi, czy nie! – Zapytała groźnie. Mężczyzna spojrzał na nią i posłał jej długie, lodowate spojrzenie.
- Powiem Ci, kiedy zdejmiesz rękę z tego noża, który trzymasz w kieszeni – Odpowiedział spokojnie.
Zanim kobieta zdążyła zareagować, dwa psy rzuciły się na nią: Kobieta krzyknęła rozpaczliwie, próbując sięgnąć po różdżkę. Zanim jednak jej dłoń dotarła do lewej kieszeni płaszcza, dwa psy trzymały w paszczach jej prawą rękę i lewą nogę, a Michael stał pochylony nad nią, z różdżką w dłoni.
- Wiem, że Cię nasłał. Ja też mam swoich informatorów wśród was. I nie myśl sobie, że ktokolwiek powstrzyma mnie przed załatwieniem sprawy z Nowakiem… Na mój własny sposób.
Kobieta próbowała jeszcze odpowiedzieć, ale nie zdążyła, gdyż zielony strumień energii trafił wprost w jej pierś, natychmiast pozbywając ją życia. Zdążyła jeszcze jedynie wyszeptać parę słów, które dla jej przeciwnika nie miały żadnego znaczenia w sprawie, którą właśnie zaczynał.
Takiej oto roboty nieraz już musiał chwytać się Michael Donovan. Minister Magicznych Służb Specjalnych. Ministerstwa, które oficjalnie nie istnieje, a nieoficjalnie uznaje się za organizację podciąganą w swoich działaniach pod działania terrorystyczne.

Rozdział Drugi: Spinner’s End

Poranna, angielska mgła pokrywała cichą ulicę, po której w poszukiwaniu jedzenia, czy też schronienia, wałęsał się lis. Trącało ono pyszczkiem każdy napotkany przedmiot, próbując ustalić jego przeznaczenie i analizując, czy nadaje się raczej do spożycia, czy raczej do ukrycia się weń.
Nagle rude zwierzątko uniosło pyszczek, nerwowo poruszając nozdrzami. W powietrzu wyczuwało specyficzny zapach – Coś z pewnością było nie tak.
Nagłe, ciche pyknięcie gdzieś za nim natychmiast spowodowało, że zwierzątko obróciło się w miejscu, wypatrując źródła hałasu. Okazał się nim mężczyzna o czarnych, tłustych włosach, w czarnym, długim płaszczu. Mężczyzna rozejrzał się, wyraźnie zdenerwowany, po czym zbadał wzrokiem, równie odpychającym co sam właściciel, tabliczkę z napisem „Spinner’s End”. Mężczyzna spojrzał na liska, który spłoszony nagłym pojawieniem się przybysza, natychmiast ukrył się w pobliskim śmietniku.
Po chwili rozległo się drugie pyknięcie, po przeciwnej stronie ulicy. Tego dla liska było za wiele: Wystawił pyszczek ciekawie, zastanawiając się, skąd to nagłe zebranie dziwnych ludzi w tak rzadko uczęszczanej ulicy.
- Diifindo – Cichy szept był pierwszym słowem, które zaburzyło tą idealną równowagę ciszy w tej ulicy. Pod wpływem zaklęcia głowa liska oderwała się od tułowia, cięta niewidzialnym ostrzem, i pod fontanną czerwonej niczym sierść właściciela krwi, potoczyła się w dół ulicy.
- Kto tam? – Warknął drugi mężczyzna o tłustych włosach, wyjmując w oka mgnieniu różdżkę z kieszeni. Zlustrował ulicę lodowatym spojrzeniem nietoperza.
- To ja, Śmierdzielusie – Usłyszał w odpowiedzi, co bynajmniej nie zadowoliło Severusa Snape’a, zwanego Śmierdzielusem, mężczyzny o tłustych włosach, mistrza eliksirów Hogwartu i pierwszego wroga Harry’ego Pottera.
- Twoja odpowiedź raczej nie jest zadowalająca – Prychnął Snape, nadal nie opuszczając różdżki.
Z cienia, po przeciwnej stronie ulicy wyszedł mężczyzna w długim, czarnym płaszczu, z czarną laską w dłoni. Drewniana laska, której złote zwieńczenie przedstawiało kruka, musiała być też różdżką tego mężczyzny, gdyż celował on nią prosto w Severusa.
- Michael Donovan, baranie – Usłyszał w odpowiedzi Snape, co było wiadomą przyczyną cichych przekleństw Śmierdzielusa, który od kilku dni chodził przewrażliwiony, a co z pewnością nie miało nic wspólnego z wróżbą śmierci od profesor Trelawney.
- Ach, Michael – Odpowiedział Mistrz eliksirów chłodno – Że tak zapytam niedyskretnie: Co ty tu do jasnej anielki robisz?
Snape opuścił różdżkę, mężczyzna nazwany Michaelem opuścił swoją złowieszczą laskę, co jednak nie rozwiało bojowej atmosfery, wiszącej w powietrzu.
- Zapewne to samo co ty, Severusie – Odpowiedział Michael, uśmiechając się lekko – Zakładając, że zmierzasz na spotkanie z naszą cudowną panią Malfoy.
Snape przełknął ślinę nerwowo i ścisnął mocno różdżkę w dłoni.
- Co ty wygadujesz, Donovan?
Michael prychnął cicho, podchodząc bliżej i szerokim krokiem omijając zwłoki lisa, którego niedawno pozbawił głowy, a tym samym zakończył jego zwierzęcy żywot.
- Och, Snape, czyli jeszcze nie wiesz, że dziś u ciebie organizujemy niewielkie spotkanie? Przykro mi wiedzieć, że dowiadujesz się ostatni. Ale tak, Narcyza niewątpliwie cię nawiedzi, Śmierdzielusie.
Snape nie chował różdżki. Stał jak słup soli, wpatrując się z otwartymi ustami w Michaela, nie zwracając uwagi, że takie zachowanie z pewnością nie przystoi mrocznemu i złośliwemu Mistrzowi Eliksirów.
- Donovan, już raz udało ci się mnie nabrać. Wtedy Dumbledore nieomal mnie zabił. Jeżeli znowu się w coś bawisz…
- Może mnie zaprosisz do środka? – Uciął mężczyzna szybko, siląc się na uprzejmy ton – Proszę?
Snape pokręcił głową z przekąsem i wskazał na jakiś dom nieopodal. Michael spojrzał nań, nie ukrywając obrzydzenia.
- Tam? – Zapytał, jak gdyby nie chciał wierzyć. Snape rzucił mu lodowate spojrzenie, których zapas miał przygotowany na rozmowy takie jak ta i skinieniem głowy udzielił mu odpowiedzi.
- Tam. I choć z daleka wygląda mało przymilnie, to uwierz, że w środku jest dużo przyjemniej.
- Nie wątpię – Zacmokał Donovan i ruszył w kierunku domu. Co prawda nietoperzy chód, o ile takowy istnieje, mistrza eliksirów był dużo szybszy, to Donovan nie odstawał w tyle, rozglądając się wkoło z ciekawością.
- Ciekawa okolica, prawda? Chciałbyś tu zamieszkać, jestem tego pewien – Powiedział Snape, uśmiechając się drwiąco. Donovan ziewnął.
- Dwa lata temu zamordowałem ci sąsiada. Mam złe wspomnienia z tą okolicą – Odpowiedział Michael, tłumiąc ziewnięcie. Snape obrócił się szybko, mrużąc oczy i szepcąc ciche „To byłeś ty?”, po czym znów jego twarz przybrała kamienny wyraz i w ciszy doprowadził swego rozmówcę przed odrapane, drewniane dni.
- To teraz, drogi Nostradamusie, powiedz mi, kiedy będą? – Zadrwił Snape, otwierając drzwi. Donovan spojrzał na zegarek. Severus, przeczuwając, że kolejna jego ironiczna uwaga zapewne nie wypali, stawiając Mistrza Eliksirów w trudnej sytuacji, szybko uciął – Albo nie chcę wiedzieć, zapewne zdążę zaparzyć herbatkę.
Donovan schował zegarek i uśmiechnął się.
- Miałem ci powiedzieć, że nie mam pojęcia, ale skoro tak stawiasz sprawę –Powiedział Donovan z uśmiechem i wszedł do środka.
Obskurny pokój, do którego wkroczyli z pewnością nie zachwycił Michaela, który przejechał teatralnym ruchem po półce, zdejmując z niego grubą warstwę kurzu. Snape, widząc pretensjonalny wzrok Donovana, zdmuchnął swemu gościowi kurz z palca.
- Mój mały sługus jeszcze nie dotarł tutaj ze swoją cudowną ściereczką – Powiedział i odwrócił się, krzycząc głośno:
- Glizdogon, gdzie się szwendasz? Mamy gościa!
Donovan z zaciekawieniem zanotował, że zza drzwi wychyliła się jakaś pokraczna postać ludzka, wyglądająca jak jakiś szczurołak albo chociaż jak przerośnięty chomik.
- J – jestem… panie - Piskliwy głosik sługusa Snape’a rozbawił Donovana.
- Podejdź tu – Syknął Snape i gdy Glizdogon podszedł powoli do Snape’a, ten zaserwował mu potężne uderzenie w policzek.
- Ociągasz się. Pan Donovan – W oczach Glizdogona pojawił się błysk przerażenia – Zauważył na półce w przedpokoju kurz. Masz się go pozbyć…
Glizdogon kiwnął głową posłusznie.
- Ależ oczywiście, wszystko musi być tak, jak pan chce.
- …masz się go pozbyć, własnym językiem – Dokończył Snape, uśmiechając się podle. Donovan prychnął, a Glizdogon otworzył usta, próbując wnieść przeciw, jednak kolejne uderzenie w policzek zamknęło mu usta
- I ruszaj się, bo spodziewam się gości – Warknął Snape i poprowadził swego gościa wprost do pokoju.
Donovan uśmiechnął się delikatnie, raczej zdradzając tym swoją pogardę do swego domu, niż dając pewną nagrodę uprzejmości Severusa i ruszył za gospodarzem w głąb tego obskurnego domku.
Wkroczyli do niewielkiego salonu, który Donovanowi skojarzył się z brudną klatką dla świnek morskich. Zgniło – zielona tapeta, która pokrywała ściany, odrapane, szare fotele sprzed epoki, obtarty, noszący ślady wielu batalii z kornikami stolik na środku pokoju, turecki dywan z paronastoma dziurami – Tak, ten dom musiał należeć do Severusa Snape’a. Michael rzucił przelotne spojrzenie na kilka starych fotografii na półkach, parę dziwnych waz imitujących te z dynastii Ming oraz jakąś książkę o czerwonej okładce.
Severus wskazał jeden z foteli w pokoju, ruchem, który był tylko nieudolną imitacją gestu zaproszenia.
- Siadaj – Powiedział sucho i zniknął za drzwiami.
Donovan usiadł w fotelu i jeszcze raz zlustrował pokój spojrzeniem. Był on naprawdę obszerny a sposób, w jaki zagospodarował go Snape, był koszmarem wszystkich architektów. Dziwny żyrandol, który wręcz w okropny sposób gryzł się z tapetą, biblioteczki, które nie widziały ścierki do kurzu już przynajmniej od trzech miesięcy, nadgniłe deski i białe drzwi, do innego pomieszczenia, gdzie teraz zniknął Snape.
Jego ucho usłyszało odgłosy Glizdogona z pokoju obok – Który zapewne musiał być kuchnią – I drugie, zza białych drzwi, gdzie znajdował się teraz Snape. Donovan oparł się pokusie zerknięcia, co też mistrz eliksirów może robić samotnie w tamtym pomieszczeniu.
Po chwili Snape wrócił, blady jak ściana. Spojrzał na Michaela, jakby na jego fotelu, zamiast ministra Magicznych Służb Specjalnych, właśnie siedział spokojnie, czekając na herbatę, dementor.
- Skąd wiedziałeś? – Syknął, mrużąc wściekle oczy. Donovan uśmiechnął się niewinnie.
- Mówisz o Bellatrix i Narcyzie? – Zapytał, aż nazbyt udając głupiego – Ach, tak, miały tu przyjść…
- Właśnie tu idą – Powiedział Snape, rozglądając się nerwowo, jak gdyby czegoś szukając. Donovan przyglądał się z ciekawością tym śmiesznym zmarszczkom na twarzy byłego – ale czy na pewno? – śmierciożercy.
- Musisz natychmiast gdzieś zniknąć. Za tą szafą…
- Nie interesuje mnie, co znajduje się za tą szafą, Snape – Przerwał mu ostrym głosem Michael – Chodź nie ukrywam, że kiedyś się tym zainteresuję, służbowo. Sam potrafię zniknąć, gdy trzeba.
- Świetnie – Wyszeptał Snape – Więc znikaj i nie pojawiaj się, dopóki Ci nie rozkażę.
Donovan prychnął pogardliwie i kierując różdżką na swoje ciało – Rozpłynął się w powietrzu, zostawiając w powietrzu delikatną woń róż.
Snape odetchnął cicho, mając nadzieję, że minister właśnie zaprzyjaźnia się z pingwinami gdzieś na północy, po czym poprawił rękawy koszuli – Jak gdyby miało to cokolwiek zmienić wygląd tego zaniedbanego człowieka.
Ciche pukanie do drzwi.
Severus przełknął ślinę głośno, upewniając się, że nigdzie nie ma Michaela, po czym powolnym krokiem ruszył ku drzwiom, upewniając się, że różdżkę ma w kieszeni, przygotowaną na wszystko.
Otworzył drzwi pospiesznie. Przed sobą zobaczył jakąś postać w białym kapturze, o złotych włosach. Zapewne kiedyś musiała być niezwykle ładna – Teraz jednakże twarz chowana pod kapturem wyglądała, jakby czas odcisnął na niej piętno dużo za wcześnie – Głębokie zmarszczki, podkrążone oczy i błędny wzrok sprawiały, że kobieta przypominała raczej szyszymorę niż piękną kobietę, którą Severus niegdyś znał.
- Narcyza… - Wyszeptał Snape cicho – Wejdź… Nie poznałem Cię.
Uchylił drzwi, pozwalając jej wejść do środka. Zauważył drugą postać, której z chęcią zamknąłby drzwi przed nosem.
- Severusie – Wyszeptała Narcyza – Ja… musiałam Cię zobaczyć… Musimy porozmawiać.
- Oczywiście, Narcyzo – Odpowiedział Snape posłusznie, gdy obie kobiety przekroczyły próg jego domu. Snape pomógł Narcyzie zdjąć płaszcz i powiesił go na kółku. Do Bellatrix nie odezwał się nawet słowem, mimo, iż czarnowłosa siostra Narcyzy, co chwila spoglądała na niego, szukała kontaktu wzrokowego, jak gdyby chciała mu coś przekazać.
Snape, jak tylko mógł, unikał jej wzroku.
Wkroczyli do salonu, w którym przed chwilą gościł Michaela. Zapach róż zdawał się ulatniać szybko, mimo to Snape czuł woń kwiatów w pomieszczeniu.
Narcyza natychmiast zajęła miejsce na szarym, odrapanym fotelu, zaś jej siostra stanęła za nią, jak niema wartowniczka. Obie świdrowały Severusa spojrzeniami; Narcyza pełnym żalu i niemej prośby, zaś Bellatrix: Wściekłym, świadczącym o nienawiści.
- O co chodzi? – Zapytał Snape beztrosko. Narcyza otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Bellatrix uprzedziła ją.
- O co chodzi? – Syknęła – Mówisz to, jak gdybyśmy spotkali się na jakimś kółku różańcowym, albo spotkaniu Anonimowych Alkoholików. Jak zwykle dumny i uparty, wszechwiedzący Snape!
- Zamilcz – Warknął jej w odpowiedzi, spoglądając na nią gniewnie, po czym przeniósł wzrok na Narcyzę, dużo przychylniejszy i uprzejmy. – Napijesz się czegoś? – zapytał z dziwnym uśmiechem – Moja posiadłość stała się tak prestiżowa, ze stać mnie na służącego… Glidzdogonie, podejdź tutaj…
Zza drzwi do kuchni wychyliła się pokraczna postać Glizdogona, rzucająca nerwowe spojrzenia gościom.
- Narcyza… Bellatrix… Jakież to szczęście.
- Zamknij się – warknął Snape, celując kościstym, bladym palcem w Glizdogona – Natychmiast przynieś nam z kuchni butelkę tego wina, które wczoraj kupiłem.
- Glizdogon to, Glizdogon tamto… - sapnął cicho, powoli odwracając się.
- Pospiesz się! – krzyknął Snape i zanim Glizdogon zdążył się uchylić, pomarańczowy promień ugodził go w tył głowy. Glizdogon wstał i masując kark, ruszył po wino.
- Co on tu robi? – syknęła Bellatrix – Przecież to sługa Czarnego Pana?
- Czarny Pan nagradza swych najwierniejszych ludzi – powiedział dumnie Snape, uśmiechając się do Bellatrix szyderczo – Zastanawiam się, czy ciebie poczęstował choćby sucharkiem dla psów?
- Nie wolno tak mówić o Czarnym Panie! Zwłaszcza ty, plugawy zdrajco!
- Och, ciekawe, Bell… Mów dalej?
Bellatrix posłała mu mordercze spojrzenie, po czym wybuchła gniewem.
- Ciekawa jestem, gdzie mógł się podziewać nasz cudowny Severus, gdy Czarny Pan się odradzał! Ciekawa jestem, gdzie on był, gdy po turnieju Quidditcha Crouch wyczarował znak! Gdzie był, gdy Quirell szukał kamienia! Gdzie był przez te wszystkie lata, gdy los dawał mu świetną okazję do zabicia Harry’ego Pottera, Chłopca, Który Przeżył!
Snape uśmiechnął się drwiąco. Do salonu wkroczył Glizdogon i burcząc coś pod nosem, zostawił na stole trzy czarki pełne wina, po czym zniknął, ścigany wściekłym spojrzeniem Snape’a.
- Robiłem coś użytecznego. – Powiedział z jadowitym uśmiechem.
- Ciekawe, co można robić użytecznego, pod ciepłym skrzydłem Dumbledore’a? – syknęła Bellatrix.
- Ach, bo zapewne ty, w Azkabanie, wręcz nie miałaś czasu, bo tak zajęta byłaś morderczymi misjami dla Czarnego Pana? – parsknął – Bellatrix, gdybym nie robił nic, gdybym przeszedł na stronę Dumbledore’a – Czy ty myślisz, że rozmawiałbym z tobą teraz tak spokojnie?
Bellatrix spojrzała na niego niepewnie, zbita z tropu. Nie dawała za wygraną.
- Więc co robiłeś?
- Szpiegowałem, kochanie. Przez szesnaście lat ciężko szpiegowałem Dumbledore’a, będąc pewnym, że Czarny Pan nie żyje. Szpiegowałem go, dla siebie, oraz dla wyższych celów…
- Wyższych celów? – prychnęła Bellatrix – Cóż jest ważniejsze od chwały Czarnego Pana?
- MOJA chwała? – Zapytał Snape drwiąco – Uwierz mi, Bell, że na tym świecie istnieją siły znacznie od Dumbledore’a potężniejsze… Silniejsze nawet od Czarnego Pana…
- ŁŻESZ! – ryknęła Bellatrix. Snape uciszył ją gestem dłoni.
- Cicho! Nie pozwalam ci odzywać się tak głośno w tym domu! Szpiegowałem, knułem – A teraz nie dość, że moje informacje przydadzą się Czarnemu Panu… To również przyznał mi on rację, co do owych sił wyższych.
- Ale… - Zaczęła Bellatrix. Snape spojrzał na nią wściekle, tym samym kończąc spór.
Zapadłą cisza, którą przerwała Narcyza.
- Severusie… Nie jesteśmy tu po to, aby cię oskarżać – powiedziała nieśmiało.
- Doprawdy? Nie mógłbym przecież w to wątpić! – powiedział, uśmiechając się drwiąco do Bellatrix.
- Chodzi o… Zadanie… Czarnego Pana… zadanie, które zlecił…
- Wiem – przerwał Snape – Czarny Pan powiedział mi o tym.
Bellatrix spojrzała na Snape;a wściekle i nie powstrzymała nerwów – Szybkim ruchem wyciągnęła różdżkę.
- KŁAMIESZ! CZARNY PAN NIE DZIELI SIĘ TAKIMI INFORMACJAMI Z TAKIMI OSOBAMI, JAK TY!
- Och, fascynujące. Więc zapewne dzieli się nimi z takimi osobami, jak ty? – Wargi Snape’a drgnęły w szyderczym uśmiechu. Bellatrix zaklęła cicho i schowała różdżkę.
- A więc…Kontynuuj, Narcyzo.
Narcyza przygryzła wargę, po czym ciągnęła dalej.
- Miałam nadzieję… że ty… jako jego ulubiony nauczyciel i mentor… Z chęcią przypilnujesz jego edukacji…
Snape wyglądał na zaskoczonego, na co Bellatrix zareagowała uśmiechem tryumfu.
- Mówiłem ci, siostrzyczko, że ten tchórz Ci nie pomoże…
- Zamknij się, Bellatrix! – Warknął Snape – Jestem gotów… Jestem gotów zrobić to, o co poprosi mnie Narcyza, nawet pod Wieczystą Przysięgą!
Bellatrix otworzyła usta tępo, spoglądając na Snape’a, jakby właśnie oznajmił, że zatańczy nago przy ognisku gryfonów, zaś Narcyza spojrzała na Severusa z czcią.
- Och Severusie…
- Bellatrix, wyjmuj różdżkę – Warknął Snape tonem, świadczącym o tym, że woli mieć to wszystko za sobą. Bellatrix wyjęła ją niechętnie, jak gdyby właśnie przegrała jakąś ciężką partię.
- Ja, Severus Snape przysięgam chronić Dracona Malfoya w jego misji. Będę służyć mu radą, pomocą, będą go uczyć. – Powiedział Snape.
Między Narcyzą, Bellatrix a Snapem pojawiła się nić czerwonawej energii. Gdy Snape powiedział „Przysięgam”, jedna z nici zaczerwieniła się, a gdy zamilkł – Zapłonęła żywym ogniem.
- Czy przysięgasz, że w razie niepowodzenia, będziesz gotów oddać własne życie, za Dracona? – Zapytała Bellatrix, świdrując Severusa morderczym spojrzeniem.
- Przysięgam.
Drugi płomyk zabłysł.
- Czy przysięgasz, ze gdy Draco zawiódł… Dokończysz jego misję, zamiast niego?
Snape otworzył usta i zająknął się, jak gdyby musiał siłą zmusić się do wypowiedzenia tych słów.
- Ja… Przy…
- CRUCIO! – Głos gdzieś z głębi pokoju natychmiast zaburzył mistyczną atmosferę. Nić między Bellatrix, Narcyzą i Snape’m zerwała się, a płomienie – zgasły.
Cała trójka tarzała się teraz po dywanie, w śmiertelnych drgawkach; Bellatrix zacisnęła żeby, a jej twarz wykrzywił okropny grymas; Snape tarzał się, próbując sięgnąć do rękawa płaszcza po różdżkę, zaś Narcyza krzyczała, jak gdyby ktoś obdzierał ją ze skóry.
- Słowo Mocy: Zaśnij – Wyszeptał głos gdzieś z okolic białych drzwi. Cała Trójka znieruchomiała i zasnęła nagle.
Powietrze wypełnił zapach róż.
Donovan spojrzał na trójkę postaci, leżących bezwładnie na podłodze.
Na jego twarzy pojawił się okropny uśmiech. Podszedł do Snape’a i dotknął różdżką jego czoła.
Obrazy z ostatnich paru minut migały mu przed oczami. Był teraz Snapem, a raczej nim, w jego wspomnieniach. Przez chwilę czekał, aż w końcu gdy w jego wspomnieniu pojawiło się wypowiedzanie przez Donovana Crucio – Zatrzymał wspomnienie.
Szybko wymazał Crucio i zastąpił je własną wizją zakończenia przysięgi. Snape dokończył słowa Wieczystej Przysięgi, po czym cała grupa znów rozsiadła się w fotelach.
To samo zrobił z resztą postaci. Uśmiechnął się podle i wyszedł z domu, zostawiając trójkę postaci na podłodze, którzy gdy obudzą się za parę minut, będą pewni, że przysięga została zawarta.
Drzwi trzasnęły złowieszczo za Donovanem.
Glizdogon wyszedł z kuchni, spoglądając na Snape’a z drwiącym uśmiechem. Wypił wszystkie trzy wina powoli, spoglądając na trójkę pogrążoną we śnie, po czym rzucił długie spojrzenie drzwiom, przez które dosłownie przed chwilą wyszedł Donovan.
- Nie wiesz, w co się pakujesz, Michaelu Donovan – Wyszeptał cicho Glizdogon i zniknął w kuchni.




Aldarion - Pon 13.08.2007, 13:44:51
" />Widzę, że pozostawiłeś oryginalne nazwy rozdziałów. Pierwszy raz widzę coś takiego w Fan Ficu.



Orick - Czw 16.08.2007, 06:56:14
" />Ostatecznie jednak zmuszony zostałem porzucić ten projekt. Pewna osoba skutecznie wyperswadowała mi chęci, dość dosadnie wypowiadając się na temat tego opowa Pozostanie jako jedna z wielu moich próbek.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szpetal.keep.pl
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.