ďťż
Wštki |
Fajna parodia rpg
Hellscream - Nie 30.07.2006, 15:05:45 " /> Żaba śnieżna W dzisiejszym odcinku wystąpią: Palant z Rykowiska: wiedźmin co się zowie. Jaskra: bardka o szemranej przeszłości. Miron: łucznik w okularach. Remament: wampir. John Dzikon: czarodziej, któreg duch wstąpił w ciało zmarłego krasnoluda. Argon, Hel, Propan i Pentan: krasnoludy lubiące bić i pić. Kot Bibelot: cudak. Kisiel: rycerz w niezniszczalnej zbroi. Żaba Śnieżna: krzyżówka żaby i gada, legenda głosi, że występuje na północy. -------------------------------------------------------------------------------- Drużyna wymaszerowała z lasu brzęcząc zbroją Kisiela, klnąc głosem Jaskry i stękając głosem Palanta w akompaniamencie pierdów krasnoludów. Co dziwne, krasnoludom przewodził John, a są one z natury nieufne wobec obcych. Lecz czarodziej szybko przyzwyczaił się do bycia brodaczem, czym zyskał ich sympatię. Niestety zdradzały go inteligentne, błyszczące, zielone oczy, tak niepodobne do krasnoludzkich. Różne myśli wdzierały się do głów członków drużyny: "Co stanie się z durnym gnomem" zastanawiał się wiedźmin. "Czy zabijemy w końcu jakiegoś monstra?" Dumał Hel. "Czy jaskółka może przenieść orzech kokosowy?" rozmyślał Kisiel. -------------------------------------------------------------------------------- Idąc międzykrainową A-166 drużyna nudziła się ogromnie. Krasnludy znudzone grą w piardy, dyskusjami z pogranicza absurdu oraz śpiewaniem zbereźnych piosenek o ratowaniu smoków, zabijaniu księżniczek, wspaniałych wojnach, na których kradnie się kobiety i gwałci kury, stanowczo postanowiły coś zabić. Cokolwiek. Rzucanie kamieniami we wrony nie dało żadnego skutku, a wiewiórki okazały sie stanowczo za szybkie. Jednak kto szuka, ten znajduje i gdzieś daleko na trakcie Argon zauważył dziwną postać w czerni. Kiedy się do niej zbliżali, rozpoznawali już szczegóły, takie jak czapka futrzana z wiszącymi po bokach kudłatymi ocieplaczami na uszy i sznurkami do ich zawiązania pod brodą; koci pysk z długimi wąsami i kocimi zielonymi oczami, połyskującymi jak diamenty; czarne, lśniące, zapewne wylizane futro oraz dziwne obuwie sznurowane z przodu na gumowej podeszwie (tzw. trampki). Oczywiście krasnoludy nie czekając na reakcję pozostałych członków drużyny, rzuciły się z okrzykiem bojowym ku dziwnej postaci. Dziwoląg zmrużył oczy, wyciągnął pazury, zjeżył grzbiet i wtedy okazało się, że jest wielkości sporego wieprza, czym odebrał sporo animuszu krasoludom. Ci zatrzymali się, zastawiając się czy warto jest ryzykować niewątpliwe urazy związane z tym spotkaniem. Postanowili poczekać na resztę. Zanim Palant, Kisiel, John, Jaskra i Miron dogonili czwórkę chojraków, zdążyli się nieźle zasapać. Jaskra wyjęła niezauważalnie sztylecik i podchodząc na bezpieczną odległość zapytała: -Ehehehehe... Kim jesteś? Albo czym?. - Dobro i pokój! - wrzasnął kotopodobny jegomość. - Nie każ mi się powtarzać... stworze! - ponagliła do odpowiedzi kota Jaskra, niebezpiecznie mróżąc oczy. - Różnie mnie zwą, ale lubię kiedy wołają Bibelot - odpowiedział kocur niskim, męskim i władczym głosem. - Nawet ładnie, Bibelot. A imię? - kontynuowała bardka. - Kot. - Oryginalnie - wtrącił John, który był niższy od Kota. Tradycyjnie zawiedzione były krasnoludy. Mimo wcześniejszych obaw, znów nabrały ochoty do bitki, a potwór po raz kolejny okazał się mało potworny. Zastanawiające było, że w tak trudnych czasach drużyna zajmująca się zabijaniem potworów przygarniała najdziwniejsze stwory niezastanawiając się nad konsekwencjami... -------------------------------------------------------------------------------- Od słowa do słowa Kot Bibelot wytłumaczył im czym się zajmuje i co robi na tym bezludzi i bezkociu. - Kedyś byłem zwykłym kotem, takim klasycznym dachowcem. Jak się urodziłem, to byłem czarny i dzięki temu zamieszkałem u czarodzieja - taki przesąd. I kiedyś coś mu nie wyszło i jak otworzyłem oczy, to wyglądałem tak jak obecnie. - A twój pa... hmm, czarodziej? -Bo ja wiem? Kaput. - Niech spoczywa w pokoju. -Taa. Mam teraz nowe marzenie... - A jakie było stare? - wtrącił się Kisiel. -Złapać jak największą mysz. Nowe to znowu być kotem. - A teraz to czym jesteś? - Niech no ja pomyślę... Cudakiem? - Fakt - podsumował Dzikon. -------------------------------------------------------------------------------- Zbliżyli się do ogłoszenia na drzewie. - POSZUKIWANA MARTWA! ŻABA ŚNIEŻNA. NAGRODA: DUŻA, ALBO I WIĘKSZA! - Przeczytał Miron. -Hmm, mamy szczęście! Naprawdę mamy szczęście! -O co Ci biega, Kisiel?! - zapytała Jaskra. -Nie musimy szukać żaby! -No co ty?! - zapytała po raz kolejny. -No to patrz, znalazła nas! W tym momencie krasnoludy błyskawicznie wyjęły składane topory (typu na teściową, czyli zabójcze) i z okrzykiem bojowym zaczeły się wycofywać w kierunku drzew. Jaskra schowała się za Kisiela, który zdążył stanąć za Palantem. Bibelot wbiegł na drzewo i świecił oczami spośród liści. Dzikon nie posiadał toporu, więc przezornie skoczył w krzaki. Miron napiął łuk i... strzała utkwiła w czaszce żaby. Sama żaba wielkością przewyższała słonia i bardziej przypominała smoka, niż rzekotkę. Zachowała jednak żabie cechy, czyli skok i urodę. Natomiast po smoku odziedziczyła skórę jak pancerz grubą i brak charakterystycznego, żabiego języka. Paskuda skoczyła w kierunku Mirona i obaliła go na ziemię. Górowała teraz nad łucznikiem i miała oddać zabójczy cios (albo go zjeść - nie wiadomo), gdy z krzaków wystrzelił piorun i przypalił jej bok. Smród wyszedł z siebie, stanął obok i podwoił swą moc. Jaskra zwymiotowała na plecy rycerza. Krasnoludy widząc okazję, rzuciły się na żabę. Chwilowo zszokowany oporem ni to gad, ni to płaz, odparł atak wysyłając ekipę z powrotem skąd przybyli, czyli w krzaki i okolice drzew. Wiedźmin rzucił się w kierunku bestii. Pociął ją kilka razy, wirując jak bączek. Unikał ciosów i połknięcia. W tym czasie Kisiel odciągał Mirona. Palant przeskakiwał z nogi na nogę, wymachując mieczem jakby był zrobiony z drewna, nie ze stali. Żaba miała spore problemy z obracaniem się wokół własnej osi - mimo swych ogromnych rozmiarów była bądź co bądź żabą. Skakanie owszem, lecz dynamiczne zwroty nie wchodziły w grę, zwłaszcza z pancerzem utrudniającym ruchy. Wiedźmin nie zważał na pancerz, ani na bezzębną paszczę, która raz po raz pojawiała się przed nim. Już prawie go dopadła, wielka łapa uderzyła w ziemię, jednak Palant zdąrzył odskoczyć. Błyskawicznie zabiegł bestię od tyłu i ciął bez opamiętania. Dziki ryk dobył się z gardła żaby śnieżnej, ta oddała skok przed siebie, przelatując kilkadziesiąt metrów i z taką siłą uderzyła o ziemię, że drzewa rosnące najbliżej ukazały swe korzenie i zgubiły mnóstwo liści, gałęzi i wiewiórek. Jaskra upadła, po czym wczołgała się w kępę trawy i krzaków, Miron legł opodal odciągnięty przez Kisiela, był ranny i psakudnie krwawił. Na domiar złego z zachmurzonego nieba runął rzęsisty deszcz zamieniając pył leżący na drodze w maź. Żaba obrzuciła się i wykonała kolejny skok. Wiedźmin chciał zrobić unik, lecz poślizgnął się i upadł. Bestia jednak napotkała ten sam problem - śliskie błoto nie pozwoliło jej na zatrzymanie się w miejscu i z rozpędu wpadła na Palanta. Udało mu się odturlać na tyle, by nie zostać zmiażdżonym. Zaczepił jednak o prześlizgującą się żabę, dźwięk pękającej kości usłyszeli nawet krasoludowie zwijający się w krzakach. Deszcz przybierał na sile, a sytuacja stawała się coraz gorsza, nastrój klęski podnosiły grzmoty i błyskawice rozświetlające czarne już niebo. Dzikon próbował rzucić jakieś zaklęcie, lecz zziębnięte palce nie pozwalały mu na to. Poza tymbędąc krasnoludem miał jeszcze problemy z układaniem palców w skomplikowane znaki. Stracił też wszystkie talizmany. - Mam! - krzyknął czarodziej i w tym samym momencie słup ognia buchnął z miejsca w którym stał. Znikł równie błyskawicznie, jak się pojawił. Dzikon stracił wszystkie włosy, spalił ubranie i poparzył skórę, brak tlenu odebrał mu przytomność i gdyby nie deszcz, pewnie skonczyło by się gorzej. W tym czasie Palant próbował wstać, lecz noga zginająca się w połowie długości piszczeli nie pozwalała mu na to. Żaba zdążyła odzyskać równowagę i zaparła się nogami o grunt tak mocno, że płetwy zniknęły w błocie. Kisiel nie czekał, dobył miecza i z zaskoczenia ciął bestię w lewą tylną nogę. Dostał łbem i przeleciał kilka metrów lądując w błocie. Miał szczęście - potwór nie zdążył otworzyć paszczy i wbił go głową w ziemię. Sądząc, że przeciwnik jest pokonany, żaba postanowiła zająć się wiedźminem. Palant czołgał się w kierunku Mirona, którego rana okazała się rozciętą skórą na głowie i tylko strasznie krwawiła. Jaskra próbowała założyć mu opatrunek, lecz on odpędzał ją i naciągał już strzałę celując w bestię. Ze świstem przecieła ona ścianę lejącej się z nieba wody i wbiła się w głowę żaby nie czyniąc jej szkody. Wtem piorun huknął w jedno z drzew rozłamujac je na pół i podpalając. Deszcz nie przestawał padać. Miron strzelał raz po raz w potwora, jednak ten niezgrabnie gramolił się w ich kierunku. Nagle z drzewa trafionego przez błyskawicę coś zeskoczyło i dymiąc z piskiem przebiegło tuż przed żabą. -Skąd u diabła w tych okolicach żaba śnieżna?! One występują na północy! - darł się Miron. - Zamknij się i szykuj do ucieczki! - przekrzykiwała grzmoty Jaskra. - Uciekajcie debile! - wrzeszczał blady jak trup Palant, czołgając się w ich kierunku. Gdzieś zza żaby wybiegł Pentan i wbił w jej topór w osmalony wcześniej bok. Pancerz, a raczej przypalona skóra, pękł jak skorupka jajka, a krew trysneła na krasoluda. Żaba wyciągnełą się unosząc łeb ku górze. Okazję tą wykorzystał Kisiel: wbiegł po jej grzbiecie, aż pod samą szyję, by zadać śmiertelny cios. Bestia wykonała nieoczekiwanie zwinny zwrot i zwaliła go z grzbietu, jednak jego miecz wbił się jej w skórę i sterczał jak antena. Cały czerwony od juchy Pentan próbował uciekać... i uciekł. Dopiero z bezpiecznej odelgłości rzucił toporem w żabę, szczęśliwie trafiając w to samo miejsce, co poprzednio. Gadopłaz wygiął się w łuk odsłaniając miecz wbity w grzbiet. Piorun jakby czekał na tę okazję i strzelił prosto w niego. Ten przypadkowy piorunochron wywołał wstrząs u żaby, która odruchowo kopnęła oboma tylnymi nogami. Pech chciał, że tam właśnie znajdował się Kisiel... -------------------------------------------------------------------------------- Kisielowi nagle pociemniało przed oczyma. Nie czuł nic, próbował poruszyć kończynami, lecz nic to nie dało. Rycerz znalazł się w dziwnej przestrzeni, zewsząd otaczała go nieskończona ciemność. Teraz coś poczuł, a uczuciem, które go przebiło niczym włócznia, okazał się strach. Ta pustka w około była przerażająca, a on zawieszony był w niej bez czucia i możliwości jakiegokolwiek działania. "Może to piekło?" Zastanowił się Kisiel, a myśl leciała mu do głowy może przez sekundę, a może setki lat. Chciałby się rozpłakać, ale nie miał jak, był jakby pozbawiony ciała. "Tak, to jest piekło, powinienem się zmienić kiedy miałęm okazję! Gdybym dostał szansę, przyrzekłbym, że więcej nikogo nie zabiję!!!" Po chwili gdzieś w oddali otworzyło się coś na kształt drzwi, z których biło białe światło. W tym świetle Kisiel dostrzegł postać, która weszła do pustki. Sam pustka okazała się nie do końca pusta, gdyż słychać był szybkie kroki osoby zbliżającej się do rycerza. - Będziesz miał okazję spełnić przyrzeczenie, Kisiel! - odezwał się głos gdzieś z mroku. - Kim jesteś? Gdzie jestem? Skąd znasz me imię? - Cymbale patentowany!!! - tym razem głos był znacznie bliżej, a kroki robiły się głośniejsze, aż ucichły. - Cześć mości rycerzu!!! - tuż przed oczyma Kisiela ukazała się głowa krasnoluda. - Butan!!! Przecież ty umarłeś!!! - Nooooo tak... - Skoro ty... to znaczy... ja... - I tu się mylisz, drogi kamracie. Kiedy ja dokonywałem żywota, nikt, dosłownie nikt, nie wpadł na pomysł, by mi powiedzieć, że póki ciało jest na chodzie, można wrócić na ziemię. Oto jestem by ci to uświadomić. No chyba, że nie chcesz? - Czekaj, czekaj... To znaczy, że jak tu zostanę, to umrę? To piekło? - Raczej jego przedsionek. Ale ja cie zabiorę do nieba kretynie, ooooooo tamtymi drzwiami. Widzi?! - Widzę, ale wolę wrócić... - To się wynoś! - krasnolud uderzył Kisiela w twarz, raz, potem drugi i trzeci. Co dziwniejsze, kiedy rycerz wcześniej chciał się poruszyć, ciało nie istniało. Teraz czuł je aż za dobrze. Rycerz otworzył oczy i zobaczył Jaskrę zamierzającą się do uderzenia go otwartą dłonią. - Nieeeeeee Jask... (plask) Aaaaaaaauuuuuuuuuuuu!!! - Wybacz Kisiel!! Nie wiedziałam, że już oprzytomniałeś!!! - błagalnie krzyknęła bardka. Kisiel nie odpowiedział bezpośrednio, mamrotał tylko jakieś przekleństwa i coś w stylu " więcej nie będę niczego zabijał". -------------------------------------------------------------------------------- Krajobraz po bitwie był nieciekawy. Prócz ogromnych i śmierdzących szczątków żaby śnieżnej, leżało tam też mnóstwo śmierdzących krasnoludów. Wśrod tych odpadów łaził Miron z chustą na głowie i wybierał ocalałe strzały. Kisiel doprowadzał się do porządku wylewając błoto ze zbroi, Jaskra masowała dłoń, Palant z nogą w amatorsko skleconym opatrunku usztywniającym klął na czym świat stoi, a zwłoki krasnoludów powoli podnosiły się wśród chóru przekleństw. Pocieszało ich tylko to, że trochę monet wpadnie do mieszka z byczego pęcherza i będzie można się spić. Jedynie Propan był dumny i szczęśłiwy, bo oprócz Jaskry najmniej ucierpiał, a w przeciwieństwie do niej wziął czynny udział w walce. - John, jak ty wyglądasz! Będziesz musiał teraz zgolić się na łyso! - zwróciła uwagę czarodziejowi-krasnoludowi Jaskra. - Nic nie szkodzi, włosy odrosną, a jak wróci Remament, to będę miał o czym mu opowiedzieć. Tylko zastanawiam się, gdzie jest Bibelot. Wszyscy już są, czyżby żaba dopadła go? - Widziałam jak został trafiony piorunem, może wylizuje teraz rany? - Hej! Nikt nie ma na zbyciu jakiegoś futra?! Bo mi się popsuło... - Jak na zawołanie zjawił się Kot, wyglądał całkiem nieźle. Miał tylko łysy grzbiet i spalone wąsy. - To odrośnie, nie? - zapytał dziwnie rozweselonych Jaskrę, Palanta, Dzikona i Kisiela. Jego ogon przypominał nogę wiedźmina, zginał się o dziewięćdziesiąt stopni w miejscu, w którym powinien być prosty jak miecz. - Nic to, wróci wampir to nam pomoże, prawda ekipa? - zapytał John. - No nie wiem, będzie miał martwiak radochę jak nas ujrzy, a to mnie absolutnie nie cieszy - stwierdził Palant, a krasnoludy podzielały jego zdanie. - Wy go nie doceniacie, jest znacznie bardziej ludzki niż niektórzy ludzie. Trzeba go poznać, by to zrozumieć. - Palant, od kiedy poznał Remamenta, miał o nim mieszanie zdanie, z jednej strony strasznie pompatyczny i gburowaty pyszałek, a z drugiej dowcipny i przydatny kompan, zależnie od humoru. - Eee tam, wróci to pomoże, tylko kiedy on wróci? Ostatnio często i na długo znika - Miron wtrącił się do dyskusji. - Ja sądzę, że jest tylko głupim umarlakiem, który zapomniał kluczy do trumny i pałęta się po świecie! Prawda chłopaki? - swe zdanie wyraził Argon. - No jasne! Ten piekielny pomiot?! On ludzki?! Bankowo ma jakiś interes w tym, że z nami przebywa! Toż to oczywiste, śmierdzi mi ten gagatek! - dodał Hel. - Nietoperza jego natura! Diabeł jego mać! Jak jest potrzebny, to go nie ma! Taki on nam przyjaciel?! - dodał Propan. - Ja bym tam uważał na słowa. Może jest zafajdanym zgniłkiem, ale zawsze wie co się dzieje. Lepiej dla nas, by tych plot nie słyszał! - dodał Pentan. - Zamknijmy się i idźmy stąd! A wy kretyni weźcie jakieś fragmenty tego syna żaby i kulawego smoka!!! Będą potrzebne jako dowód przy wypłacie! - wrzasnął Propan. - Taaak, Hel wisi nam sześć siódmych wypłaty!!! - dodał Pentan. - Niech was szlag! - odparł inteligentnie Hel. -Ciiiii... - szepnął Bibelot. -------------------------------------------------------------------------------- Komanda wcisnęła sie do zapełnionej po brzegi karczmy. Ludzi było takie mnóstwo, iż mimo dymu i kurzu, który utrudniał widoczność, można było się ich liczby domyślić. Co chwilkę wpadali na kogoś, lub ktoś wpadał na nich. Palant czasami zastanawiał się, czy to, po czym właśnie depcze, to tylko warstwa brudu... Po dłuższej walce z masą gości udało im się dopchnąć do stolika. Usunęli osoby, które przy nim zasiadły wcześniej, a persony te nie stawiły żadnego oporu, zawodząc tym krasnoludów. Być może powodem braku zainteresowania czterech mężczyzn był fakt, iż mieli podcięte gardła, a jednemu z okolic łopatki wystawała rękojeść noża. Drużyna rozsiadła się wygodnie: po jednej stronie stołu Kisiel, Jaskra i Miron, a po drugiej Hel, Argon, Pentan, Propan i John. Palant przebijał się ku ladzie i karczmarzowi, kiedy usłyszał: - Ale coś tu śmierdzi! - Czuć jaskinią! To pewnie te karzełki! - Taaaaa! Pomożem im opuścić lokal, prawda Hieniu?! "Będzie draka!" pomyślał wiedźmin, a krasnoludy zatarły ręce i uśmiechnęły się serdecznie w kierunku Hienia i jego kompana. Loki Lyesmyth - Pią 11.08.2006, 12:31:43 " />dopisal bys juz droga czesc co?? Hellscream - Pią 11.08.2006, 18:41:31 " />Ja mam to z tawerny rpg chociaz gdzieś mam drugą opowieśc. Arithon - Nie 01.10.2006, 17:28:16 " />Jak masz drugą to wstawiaj szybko bo mi sie podoba ^^ yoltz - Czw 19.10.2006, 08:31:48 " />niezle naprawde niezle az mam ochote przeczytac ciąg dalszy Drakens - Czw 17.05.2007, 15:51:01 " />podoba mi się ^^ fajniutkie Hellscream - Czw 03.04.2008, 14:18:48 " />Będzie DALSZA CZĘŚĆ LUDZIE ! Ale to już historia własna napisana razem z kumplem ( Dred ). I kolejna opowieść o naszych dzielnych bohaterach ^^ Drużyna vs Wołowina Drużyna maszerowała dzielnie przez opuszczoną wioskę, a może sioło się tylko pochowało, gdy zobaczyło, jak orginalny zestaw bohaterów kieruje się w ich stronę. Raz po raz zaa zamkniętych okiennic i lekko uchylonych drzwi zerkały błyszczące oczy. Nawet kury oddaliły się na bezpieczną odległość. Koza uwiązana do jednego z domów zapobiegawczo usiadła, czas był wojenny, nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, a szczególnie ten, kto nie nosił bielizny. Jednakże obawy ludzi i kozy były niesłuszne. Choć Wiedźmin, Wampir, Bardka, Rycerz w Czerwonej zbroi, Łucznik, pieciu krasnoludów i gnom wyglądało naprawdę groźnie, byli bardzo poczciwi. A właśnie szukali pracy, bo złoto w mieszku kończyło się szybko. Stanowczo za szybko. - Ludzieee! - wrzasnął Wiedźmin. - Ludzie tu jacyś zalęknieni, może jakaś okrutna bestia tu się panoszy? Mamy okazję zarobić i zjeść coś może.- powiedział zwracajając się do drużyny. W chwili kiedy Wiedźmin wypowiedział słowo "zjeść", krasnoludy dziwnie spojrzały na kozę. Koza pomyślała, że fajniej jest być paskudnym maszkaronem niż obiadem. - Ludzieeeeee! Ludziieeeeeee! Kto tu jest sołtysem!!! - po raz wtóry wrzasnął wiedźmin. Wtem przez otwarte drzwi chaty wyleciał spłoszony mężczyzna, któremu kilku innych bardzo w tym pomogło. Nie wiedział, czy ma uciekać, czy błagać o litość. Zareagował wiec naturalnie... bardzo naturalnie... - Dobry człowieku, czy ty...ekhm, ekhm... jesteś tu sołtysem? - grzecznie zapytał wiedźmin, choć z wyraźnym trudem i łzawiacymi oczami. - Jam jest, dobry panie... - A czy nie potrzebujecie ochrony? - Ależ dobry panie, my już jesteśmy chronieni przez Wołowinę i jego chłopaków... - ze łzami w oczach odpowiedział sołtys skręcając w rękach filcową czapkę. Kontynuował po chwili. - ...już połowę wszystkich zbiorów im oddajemy, a wam płacąc pozbawim się środków do życia. Jakże to panie?! Lekko zmieszany wiedźmin na chwilę stracił wątek i próbując odzyskać równowagę myślową, poczuł zapach mdłego ziela. - Remament! Poratuj! Momentalnie obok niego pojawił sie osobnik ubrany na czarno i pachnacy silnie mdłym dymem. Chłop zareagował ponownie. Jednak widząc karcące spojrzenie Wampira zarumienił się i cicho pierdął. Remament rzekł: - Szłuchaj Palant, oni mają problem, a my puszto w sząłądkach, my pomoszemy im, a oni pomogą nam, prawda szołtysie? - jednoznacznie spojrzał w kierunku chłopa. - Szołtysie!? - sołtys żałował, że nie ma już czym reagować. - Sołtysie!? - wiedźmin zapytał również, szczerząc swe bialutkie zęby. W czasie konwersacji ludzie zaczeli powoli wychylać głowy, a co odważniejsi, bądź głupsi, nawet wyszli z chałup. - Pomożecie dobrzy ludzie!?!?! - chórem wrzasnęły krasnoludy. - Pomożem!!! - wrzasneli dobrzy ludzie lekko tylko zmotywowani kaprawymi wyrazami twarzy krasnoludów i ich błyszczącym toporami. Koza odetchneła, wiedziała, że przeżyje do kolacji. Wiedźmin Palant i rycerz wprosili się do domu sołtysa celem ustalenia warunków umowy pozbycia się Wołowiny i jego chłopaków. W tym czasie pod chatą krasnoludy śpiewały rubaszne piosenki w rytm wystukiwany na lutni przez bardkę. Gnom zniknął miedzy zabudowaniami, łucznik spał oparty o chatę, a Remament roznosił po wsi zapach ziela. Znikał i pojawiał się to tu, to tam, tak, że nikt nie wiedział, gdzie jest. On zresztą też. - Dawaj Jaskra! Wal szybciej! - zaryczał gardłowo jeden z krasnoludów. - Nauczysz sie wreszcie grać na tym cholernym instrumencie Jaskra!? - dodał drugi. - Cały czas sie uczę! Znam już dwa akordy! - Wiecej to ja porafię na swojej brodzie zagrać! - wrzasnął trzeci. - I nic dziwnego, bo ona jest tak brudna, że nawet nie musisz nosić zbroi! - ripostował czwarty. - A ty nosisz wąsy z włosów z nosa! - skontrował trzeci. - Taaak! A ty nie umiesz wiązać rzemienia w bucie! - A ty uuuuuuu... eeeee... yyyyyy... jesteś głupi! - Cicho! Czego sie tak drzecie! Ogłuchliście już do reszty!? Jaskra, przestań walić w lutnie! Nauczyłaś się już nowego akordu? - dyskusję przerwal wychylony przez okno rycerz. - Znam już trzy! - Mówiłaś, że dwa - nagle obok zmaterializował się wampir strasząc rycerza, który cofając się, potknął się i upadł z brzękiem, klnąc siarczyście. - Cicho, cicho towarzysze! Słuchajcie czego się nauczyłem! - piąty krasnolud wypierdział Wind of Change. Orginalne wykonanie zostało przyjęte szybkim machaniem dłoni lub ewakuacja z miejsca koncertu. Jedynie dzieci ze wsi biły brawo. Tymczasem w domu sołtysa, który zdążył zmienić kalesony, opracowywano plan kontraktu. - Dokąd mamy się udać dobry człowieku, by zlikwidować problem waszej wsi? - zapytał rycerz. - Panie rycerzu, nigdzie nie musita iść, problem sam przylezie do wsi, jak co tydzień w niedziele wieczór. - Palant, jaki mamy dzień? - Niedziela, zbliża sie szarówka... Chłopie, a jaki gatunek bestii prezentują sobą Wołowina i chłopaki? - zapytał udając inteligenty wyraz twarzy wiedźmin. - Cuu? Gatuniek? Bestiuff? Panie, to ino gang jest! - Ludzie!? Ale ja zabijam tylko potwory! - Panie Wiedźminie, jak pan ich obaczy, to nawet nie zauważy różnicy. Na dworze zrobiło się już niemalże ciemno, a od gościńca dochodzić zaczęły głosy mężczyzn, wielu mężczyzn... - Panowie! Czas się troszeczkę zabawić! Dziś bierzem wszystkie dobra naturalne!!! Haaaaa! - zaryczał osiłek z szyją szerszą od głowy. Koza znowu usiadła. - Haaaaa! Haaaaaaa! - ryczącym śmiechem odpowiedzieli jego kamraci. Wchodząc do wioski zobaczyli pięciu krasnoludów, Jaskrę, łucznika i kurz pozostawiony przez wieśniaków. Także przywitał ich stukot zamykanych drzwi i okiennic lub szelest snopków, którymi zasłaniano futryny. - Ejże! Co ja widzę?! Dziś mamy promocję? Hej pokurcze! Wyskakujcie z kosztowności bo widzę, nadto wam ciążą! - ryknął w stronę krasnoludów największy osiłek. - akże to? Pan się nawet nie przedstawił? - odważnie odpowiedział pierwszy krasnolud. Osiłek był w szoku. Nie był przyzwyczajony do konwersacji. Wcześniej sam widok jego kompanii sprawiał, że ludzie wszystko co mogłoby przeszkadzać w ucieczce, zostawiali jak stali. - Yyyyyyy...Jestem Eustachy Lakta, ale mówią mi Wołowina! A teraz siup, bo walnę w dziób! - Uuuu, przedawkowało się eliksiry wzmacniające... - powiedział rycerz wychylający się przez okno. Skutków swej wypowiedzi nie musiał długo oczekiwać. Dwudziestu chłopa z wrzaskiem rzuciło się w kierunku chałupy. Zrobili to tak szybko, że krasnoludy nie zdążyły zareagować. Każdy zarwał po uderzeniu kijem w głowę i odfruneli w cztery strony świata. Rycerz został wyciągnięty z okna i rzucono nim jak szmacianą lalką na środek podwórza. Dwóch drabów złapało bardkę. Ta wrzasnęła tak głośno swym wysokim głosem, aż łucznikowi pękły okulary. Momentalnie się podniósł i strzelił odruchowo przed siebie. Strzała ugodziła w głowę jednego z napastników trzymających Jaskrę. - Świetny strzał, Miron! - krzyknęła bardka i dopiero po chwili zobaczyła, że ma on problem z wycelowaniem... - W lewo! Nie w prawo! Jeszcze trochę! Wal!!! - naprowadziła na cel Mirona. - Aaaauuuuuuuuu! Zabili mnie! - wrzasnął wiedźmin trafiony w rękę, kiedy próbował wyjrzeć przez okno. Siła uderzenia rzuciła go z powrotem do chałupy sołtysa. - O kur...! Miron! Palant dostał! - Jaskra w końcu zrobiła użytek ze swojej lutni i przywaliła nią oprychowi. Rozniósł się sympatyczny dźwięk brzęczących strun. Tymczasem kolejna strzała przeleciała ponad głowami walczących strącajac wronę w locie. - Pomocy! Remament gdzie jesteś! - darł się rycerz leżący zwiniety w kłębek i osłaniający głowę ciężkimi rękawicami. - Myszlałem, sze nigdy nie poproszisz. - W samym centrum pola walki pojawił się wampir i błyskawicznie urwał głowę wielkiemu jak góra meżczyźnie. - Ale tak nie zrobisz! - Jaskra podjeła wyzwanie i błyskawicznie obracając się wokół osiłka wyjeła sztylet i poderżnęła mu gardło. Wampir tylko się uśmiechnął, chwycił jednego z kopiących rycerza i szybkim ruchem wskazującego palca oddzielił jego głowę od szyi. Z daleka i tak nikt by nie zauważył różnicy. Wamir kolejno pojawiał się za siłaczami pastwiacymi się nad krasnoludami i robił z nich puzzle. Kiedy wszystko wskazywało na to, że walka skończy się pomyślnie, strzała ze świstem przeleciał obok głowy bardki i przebiła tchawicę Remamenta. Wampir zrobił fikołajka do tyłu i nakrył się nogami. - Miron, kretynie, przestań strzelać! - krzyknełą Jaskra, jednak szybko upadła na ziemię chroniąc się przed serią strzał. Miron wpadł w bojowy szał. Walka dobiegała ku końcowi. Jedenastu drabów połamało sobie kończyny próbując kopnąć rycerza, tak więc teraz prówali uciekać kuśtykając. W tym momencie z chat wypadli wieśniacy i w przyplywie odwagi dokonali samosądu na osiłkach. Uzbrojeni w widły, cepy i grabie dokończyli dzieła drużyny. Na nic się zdały rozpaczliwe krzyki rycerza, którego poturbowali najbardziej. Kiedy kurz opadł, na placu pozostały strzępy gangu, jęczący i poobijany rycerz oraz próbujacy wstać Remament. Chłopi zaczęli rozgrzebywać strzępy w poszukiwaniu kosztowności, więc nie zwracali uwagi na drużynę. - Nic ci nie jest Kisiel? Jesteś cały? - bardka zwróciła się ze współczuciem do rycerza. - Popsuli mi naramiennik... - Hahahahahahahaha! Uhuhuhuhu! - Z czego się śmiejesz Remament? - spytali oboje - Próbuję wyciągnąć szczałę i sztrasznie mnie łaszkocze lotka! Uhahuha! - Miron! Uspokuj się! Rzuć łuk, już po wszystkim! - Jaskra zwróciła się teraz do łucznika. Kiedy skończyły mu się strzały, złapał łuk i kręcąc się w kółko, próbował trafić nim jak mieczem jeden z rozmazanych punktów przed sobą. Kiedy się wreszcie zatrzymał, wyrżnał głową w chatę i upadł. - Propan, Butan, Pentan, Argon, Hel!!! Nic wam nie jest? - bardka rozejrzała się po podwórzu. - Eee, nic, tylko głowa mnie boli, a Hel ma chyba złamany nos - odpowiedział Propan. - Nas krasnoludów nie tak łatwo pobić! Prawda Argon? - z dumą powiedział Butan. - Co się dzieje!? Gdzie jestem!? Kim jestem!? Wódki! - krzyknał Argon. - A nie mówiłem! - Gdzie Parszywiec? Ej durny gnomie, zostaw tę kozę! - bardka samym wzrokiem przebiał gnoma próbującego podnieść kozę. - Mleka się napić chciałem... - Co z wiedźminem? Palant! Co u ciebie? - rycerz Kisiel Maur Dyszel aep Kaszalot zapytał z brzękiem przechylając się przez okno. - Nic, to tylko draśnięcie. Zaraz się zagoi - ledwo dosłyszalnie powiedział wiedźmin leżąc w kałuży krwii. - Remament ratuj!!! Sołtys postanowił nie przyglądać się, co zrobi wampir z człowiekiem leżącym w kałuży krwii. Kiedy rano po bitwie zostały już tylko strzały powbijane we wszystko, co znalazło się w ich zasięgu i płot z powyrywanymi sztachetami, Wiedźmin przystąpił do negocjacji. - Sołtysie, szajka Wołowiny rozbita. Czas, byś nam zapłacił należność. - Tak panie, ale wpierw zapłacicie za zniszczenia wywołane przez łucznika, wybił połowę kur w całej wsi i trzy koty. Za zniszczone płoty oraz za poplamioną podłogę w moim salonie. I za straty moralne kozy w związku z niedoszłym gwałtem... - Mleka się chciałem napić... - w chacie dało się słyszeć cichy jęk Parszywca. - Widzę, że kwestia rachunku nie podlega dyskusji - elokwentnie stwierdził Palant patrząc na coraz większą liczbę uzbrojonych w co popadnie wieśniaków. - No panie wiedźmin, płaćta pókim cierpliw. - Niech to będzię zaliczka! - wiedźmin przywalił lewym prostym w nos sołtysa tak, że ten wyleciał z drzwiami na podwórze. Drużyna wiedziała, że negocjacje zakończone i śladem Palanta z Rykowiska pobiegła lekko się zataczając (Miron) lub kuśtykając (Krasnoludy). Tuż za nimi pędził pościg wyprzedzany przez forpocztę smrodu niemytych gaci. Na odchodne Kisiel Maur Dyszel aep Kaszalot po szlachceku zwymyślał matki i pozostałych przodków wieśniaków nie pomijąc żadnego z nich. Kiedy po kilki milach zgubili pościg, Jaskra postanowiła zapytać o coś wiedźmina. - Dlaczego nie wyszedłeś by walczyć, kiedy zostaliśmy zaatakowani? - Bo widzisz... - A faktycznie, Miron cię postrzelił... Przepraszam, że pytam. - Ale to było niechcący! - wtrącił się Miron. - Nie, to nie to... - Więc co? - Bo ja się boję ciemności... Hellscream - Czw 03.04.2008, 14:48:58 " />Osh w morde strzelił mam jeszcze jedną dla was Zwierzę i wieża Drużyna szła, szła, szła i szła. Droga dłużyła im się niemiłosiernie, a wszystkiemu był winny wiedźmin i jego lęk przed ciemnością. Postanowili temu zaradzić. Początkowo najzwyczajniej w świecie spijali Palanta na umór, by mógł podróżować także w nocy. Ale przeciw temu postawiono w końcu siedem poważnych argumentów. Pierwszy to fakt, iż wiedźmin owszem mógł iść (koni się na razie nie dorobili) również nocą, ale szedł ledwo ledwo i jeszcze strasznie kluczył. Powód drugi to kończąca się liczba monet w mieszku, które zamiast być przeznaczane na prowiant, szły na paliwo dla Palanta. Pozostałe pieć argumentów to Propan, Butan, Pentan, Argon i Hel. Jedynie oni byli za opcją podróżownania tylko w dzień. Wcale nie z powodu troski o organy wewnętrzne wiedźmina. Dzięki jego przypadłośći mieli ograniczony dostęp do trunków i stawali się bardzo nieprzyjemni kiedy trzeźwieli, a post w ogóle nie wchodził w rachubę. Niespodziewanie spotkali wędrowca. Tenże poinformował ich o magu, który być może im pomoże. Szanse na spotkanie takiego kogoś praktycznie wynosiły jedną na milion i zawsze sprawdzały się w dziewięciu przypadkach na dziesięć, jak mawiał wielki filozof Tera Precz'het. - Bedzie tak - powiedział wędrowiec - pójdziecie na wprost tym traktem, a za lasem na międzykrainową A-166 i dalej jak w pysk strzelił będzie taki las... A w lesie wieża. Ale uważajcie, bo podobno w tym lesie są jakieś potwory, co niby je ten mag wyczarował. Nooo, to ja już idę... - Bywaj wędrowcze! Aaa, nie wiesz przypadkiem czy gdzieś po drodze nie napotkamy możliwosći zarobienia na potworzej głowie? - zapytał Wiedźmin. - Hmm, raczej do samego lasu nic. Bestie rzekomo wszystko zeżarły. Bywajcie! Wędrowiec oddalił się spokojnie i tylko raz rzucił spłoszone spojrzenie w kierunku krasnoludów. - Wiesz Palant. Ta opcja z magicznym wybawieniem całkiem mi się podoba. Zabijemy parę stworków, zarobimy, wyleczymy się i jak bogowie pozwolą, zabawimy się jeszcze w tym tygodniu w jakiejś karczmie. - Nie wzywaj imion bogów nadaremno!! - z oburzniem powiedział Palant. Na słowo karczma bardzo energicznie zareagowały krasnoludy gotowe nawet teraz zabić potwora, a nawet cokolwiek innego byleby tylko napchać się i napić. - Nie będziemy chyba tak stać? A jak dobrze pójdzie, to załatwimy dla Mirona nowe szkła. Bo bez okularów nic nie słyszy... - Chyba nie widzi - wtrącił się Jaskrze Kisiel. - To jakieś magiczne okulary były. Tylko patrzeć jak zaniemówi. Ale on i tak w życiu nic mądrego nie powiedział. Nie Miron?!? - Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa?! - odpowiedział łucznik. - Ej! Idziem, stać nie bedziem! Robota czeka! - stwierdził Hel. - Jeżeli nie chcemy przymierać głodem i usychać z pragnienia, to może byśmy się ruszyli, co? - dodał Pentan. I ruszyli dziarsko na spotkanie nowej fascynujacej przygody... *** - Hej ho, hej ho, potworów ubijem sto!!! Hej ho, hej ho!!! Na potwory by się szło!!! - nie kryły się z radością krasnoludy. - Ale co to? Jakaś tablica... Palant! Obacz no, co tu nabazgrane! - "TEREN PRYWATNY - WIEDŹMINI, BERSERKERZY, WOJOWNICY, PŁATNI MORDERCY I AKWIZYTORZY: DOBIEGAMY DO OBRZEŻA LASU W 5 SEKUND, A WY?" - Eeee? O co chodzi? - zapytał Parszywiec. Na odpowiedź nie czekał długo. Kisiel wziął go pod pachę, stanął w odległosci około 10 metrów od lasu i pięknym kopniakiem posłał gnoma w chaszcze. Po pięciu minutach gnom wrócił. Miał rany drapane na całym ciele, kuśtykał i z nosa ciekła mu krew, ale co dziwne, uśmiechał się, był dziwnie nieobecny. - Grzybki, ahhhhhhhhh, grzybki wszędzie... - Parszywiec!!! Co ci jest!!! Odpowiedz ty durny gnomie!!! - delikatnie szarpany przez wiedźmina Parszywiec nie odpowiadał nic poza słowem "grzybki". Na szczęście Jaskra znała stary druidzki sposób przywracania świadomości. Gnom po otrzymaniu ciosu otwartą dłonią w twarz oprzytomniał jak po dobrej lewatywie. - Auuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu! Podam cię do sądu za znęcanie się nad mniejszościami narodowymi!!! - Akurat tu bym się nie zgodził... mnożycie się jak króliki! - wtrącił Kisiel. -Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa?! - dodał Miron. - Ale nie tak jak ludzie... (łup) Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaauuuuuuuuuu!!! Już dobrze! Oprzytomniałem. - O jakich grzybach mówiłeś? - zapytał Palant. - Są tam takie małe. Gnomy od stuleci wykorzystywały je w... yyyyy... medycynie! A w tym lesie jest ich od groma! Istny raj dla grzybiarzy! -A dlaczego jesteś taki poobijany? - Jak mnie ten sk... - widząc jak Kisiel zaciska żelazną rękawicę Parszywiec powstrzymał się od epitetów. - Jak mnie Kisiel wysłał na zwiady to odbiłem się od pnia jakiegoś drzewa i wpadłem w kolczasty krzak. Tyle. - A potwory? - Nic. - Ani jednego? Nawet maciupieńkiego? - Nie. - Może zjadły wszystko co było do zjedzenia i sobie poszły? - wypowiedź Kisiela poprawiła humor Wiedźmina, ale krasnoludy wydały się dziwnie zasmucone tą wiadomością. - Nie będziemy tak stać. A tu jest druga tabliczka. "KU WIEŻY". Hmm, "ku" się pisze chyba inaczej - stwierdził Argon. Tylko on z krasnoludów otwarcie przyznawał się do tego, że umie czytać wspólny. Rzekomo krasnoludy ukrywają tę umiejętność by wyrazić lekceważący stosunek do innych kultur. Uznając swoją za wyższą, język krasnoludzki za wyłącznie godny do zapisywania i porozumiewania się. Co jeszcze dziwniejsze, nie pozwalają nikomu uczyć się swego języka przez co wychodzą na analfabetów i debili. *** Ponad lasem cały czas unosiła się chmura. - Czuję, że coś mnie obserwuje? - powiedziała Jaskra. - To Parszywiec całą drogę gapi się na twój tyłek - stwierdził Kisiel. - (łup) Auuuuuuuuuuu! Za co!? - krzyknął gnom. - (łup brzdelęk) Auuuuuu! Za co!? - krzyknął rycerz. - Już ty wiesz za co!!! *** Drużyna maszerowała traktem, czuli to po równym podłożu. Ale poza tym droga była strasznie zarośnięta przez zielsko. Krasnoludom widać było tylko głowy. Jednakże słychać było ich zapewne w okolicznych wsiach... Pod warunkiem, że jakakolwiek przetrwała w okolicach lasu. - Pentan!! A gdzie ty do Wielkiego Marce'Pana idziesz?! - Kisieeeeeel! Szacunek!!! - wtracił Palant. - Słuchaj Kisiel, są takie chwile, że muszę iść w odosobnienie. - Co ty kierdolisz? Jakie odosobnienie?? W środku pełnej potworów puszczy?! - A takie, że to co mam zamiar zrobić, wymaga skupienia! - Co?! Trzymamy się razem!!! Dotarło! - Chodzi oto, że nie chcę robić tego w towarzystwie damy! - Hę? - wtrąciła Jaskra. - Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa?! - inteligentnie podsumował Miron. - Pentan! O co ci chodzi? - raz jeszcze zapytał Kisiel. - A oto, że ci ten hełm blokuje płynny przepływ myśli! Srać mi się chcę! - Acha... Trzeba tak było od razu! Chmura dalej się unosiła. *** W końcu doszli na miejsce. Trawiasta dziura pośród drzew zamieniła się w bruk, a ich oczom ukazała się brama. Mgła pomału zanikła. I wtedy ich zatkało. Brama była otwarta i wmurowana w wysoki mur z czarnej skały. Jakieś 20 metrów za bramą zaczynały się schody, a na ich końcu widać było drzwi. Były one otwarte, a raczej uchylone. Ponad nimi górowało z 10 metrów wieży szerokiej na około 20 metrów i czarnej jak mur. Drużyna bez zastanawiania postanowiła wejść do jej wnętrza. Lecz już przy próbie przejścia przez bramę (pierwszy szedł oczywiście Parszywiec) włączył się system obronny. Gnom ze świstem, smrodem i warkotem przeleciał ponad głowami pozostałych członków drużyny. Wylądował na głowie. Miał szczęście, bo to u gnomów najtwardsza część ciała i zarazem najbardziej odmóżdżona. Jako opcja gratisowa do odgłosów wydawanych przez Parszywca, dołączył się alarm bramy - przeciągłe wycie przypominające 1000 marcujących kotów próbójących przekrzyczeć dźwięk tarcia zerdzewiałymi grabiami o tablicę szkolną. Momentalnie krzaki wokół traktu zaczęły się trząść. Syrena ucichła i do jęku gnoma dołaczył kwik dzikiej świni, tylko bardziej świński i dziki. - Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Umieram! - zawodził gnom. - Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Zjedzą nas z kośćmi! Obgryzą do szpiku! Zgwałcą dumę! - wspólnie krzyknęły krasnoludy tracąc momentalnie kuraż. - Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaauć! - przed Palantem zmaterializował się Remament nadeptując mu na stopę. Wampira dotąd nie było, gdyż uzupełniał siły we wioskach, a jako że okolica w nie nie obfitowała, sporo czasu zajęło mu dotarcie z daleka. - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! - wrzasnęła Jaskra swym wysokim głosem. - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - nie przestawała krzyczeć. Wszyscy za wyjątkiem bardki, wampira i Mirona popadali z bólu na ziemię. Kwik ucichł i zamienił się we wrzask. - Dość! Litości! Poddaję się!!! Róbcie co chcecie! Ale niech ona się zamknie! Całe okoliczne ptactwo dawno odleciało poza granicę kraju! Zza krzaka wygramolił się dzik. Miał na sobie skórzaną kurtkę zapinaną na pasy i zamek błyskawiczny, porwane skórzane spodnie oraz kolczyk w uchu. Dziko patrzyło mu z oczu i oprócz tego, że chodził jak człowiek, to był dzikiem. - John? - Remament? - John? Czo czi szię ształo? - Zdziczałem. A gdzie ty byłeś przez ostanie 132 lata? - Aaa tam, gdzie mnie nie było... - To wy się znacie? - Zapytała Jaskra, która przed początkiem rozmowy przestała krzyczeć. Ba, na widok potwora zaczęła sie uśmiechać. Krasnoludy były niepocieszone, potwór był niezbyt potworny i nie liczyli na okazję, by go poszatkować. - No jaszne. Oto John Dzikon. Znany czarodziej - nie patrząc nawet na bardkę powiedział Remament. - Ale czo czi szię ształo? - Eeeee, wejdźcie to wam opowiem - czarodziej ruchem racicy zdjął czar ochronny z bramy. Zanim ostatni w szeregu Parszywiec zdążył przejść, alarm włączył się ponownie i rzucił go na schody. Gnom stracił przytomność, a reszta postanowiła go nie ruszać i wejść do wieży. - Jak to szię ształo John? Czemu tak wyglądasz? - To długa historia. - Mamy czas - powiedział Palant patrząc w górę. Nie był wstanie zobaczyć, gdzie kończą się schody. - Dobrze więc - kiedy wszyscy znaleźli się na schodach, John ruszył racicą i schody same ich poniosły na górę. - Oto jeden z uroków tej wieży. Jak się domyślacie, sam jej nie zbudowałem... - ale chyba nikt się nie domyślał: Miron był nieobecny, a krasnoludy pogrążone w dyskusji na temat tego, co właśnie Argon wydłubał z nosa. - Odkryłem ją jakieś 10 lat temu - kontynuowł John. - Była zakodowana pożądnym cza rem. Najpierw przeleciałem się parę razy jak wasz kolega, ale złamałem w końcu czar bramy. Po tem było z górki. Nadziałem się jednak szukając skarbca. Myślałem, że zbadałem wszystkie pułapki, a tu klops. Zaklęcie obudziło uśpioną klątwę i wyglądam jak wyglądam. Próbowałem szukać odpowiedzi w księgach właściciela tej wieży, lecz cieżko jest rzucać czary racicami... Oczywiście Remament liczę na twą pomoc. Dojechali w końcu do drzwi. John otworzył je i zaprosił ich do wspaniałego salonu. Ubrał stół i podał jadło. Wszystko oczywiście magicznie. Nażarli się jak, za przeproszeniem, świnie. Unikali jednak tego słowa i pochodnych przy gospodarzu. Krasnoludy zajęły się winem, Kisiel piwem, a Jaskra szukała czegoś dla Mirona nie zważając na ostrzeżenia Johna by niczego nie dotykać. Remament obejrzał dokładnie miejsce, w którym urok został rzucony. Było to między wielkim i bogato zdobionym kominkiem, a obrazem przedstawiający sejf. Palant pałętał się po salonie. Przechodząc obok drzwi o mało nie spadł ze schodów, po tym jak zaczepił się o podwinięty dywanik. - Ej! Panie Dzikon! Proszę tu sprzątać! Bo komuś może stać się krzywda! - Jak tylko Remament mi pomoże, obiecuję, że to poprawię. Wamipir zajżał głeboko w oczy dzika. Mruknął coś i świnia zamieniła się w człowieka. Był to z wyglądu około 50 letni mężczyzna o siwych włosach i średnim wzroście. Charakterystyczne były jego zielone oczy i duży nos. Ubranie pozostało bez zmian i wyglądał przez to przekomicznie. Od razu skierował się w stronę dywanika, wcześniej dziękując wampirowi. - Panie Johnie, znajdę tu okulary dla tego nieszczęśnika? - zapytała Jaskra. - A, tak. W kufrze obok świecznika... nie! Obok tego dużego! - czarodziej odwrócił wzrok od Jaskry i zwrocił się do Palanta grzebiącego palcem w jakiejś dziurze. - Nie radzę, w tym salonie pełno jest pułapek! - A są w tym lesie potwory? - Były, ale kiedy zjadły wszystko, zaczęły zjadać się nawzajem. Ostatni z głodu zjadł sam siebie. Nie mogły wyjść poza granice lasu gdyż magia im na to nie pozwoliła. - A co z właścicielem? - Pewnie go zjadły... - Mam prośbę. Palant cierpi na lęk przed ciemnością. Można to uleczyć? - wtrącił się Kisiel. - Owszem. Zaraz znajdę odpowiedni czar - mag pogrzebał na półce omijając niektóre pozycje. "Pułapki" mówił zapytany o powód. - O, jest. Żebym się tylko nie pomylił... - wymamrotał zaklęcie. Nic się nie stało. - Już? - Tak. Wątpię, bym się pomylił. Co sądzisz Remament? - O.K. - Mi słowo Remamenta wsytarcza, a tobie Palant? - znowu wtrącił się Kisiel. - Nooo, mnie też... Jak wcześniej obiecał, Dzikon złapał dywan i pociągnął go do góry. Drzwi otworzyły się na całą szerokość, podłoga wybrzuszyła się pod czarodziejem i wyrzuciła go na schody. Słychać było jęki i stukot. Po chwili wszytko ucichło. Wykorzystując nieobecność czarodzieja, Jaskra otworzyła kufer pełen okularów. I w tym momencie rozpoczeło się piekło. Błyskawice, ogniste kule, noże, widelce i krasnoludy zaczęły latać po pokoju. Wampir znikł. Jaskra nałożyła Mironowi okulary i zaczęli zbiegać po schodach, a te wjeżdżały pod górę. Za nimi mordowali się Kisiel i Palant, a doganiały ich krasnoludy przyzwyczajone do szybkich odwrotów w trudnych sytuacjach. Przebiegli obok zwłok Johna, a kiedy wybiegli na schody, czar obronny rzucił ich poza bramę. Tego jęku nie da się opisać. Znowu drużyna skończyła przygodę ewakuacją w nietuzinkowy sposób. |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |